Arequipa – „tam nie ma nic ciekawego”!
To zdanie słyszeliśmy parę razy od osób, które dobrze znają Peru, więc nie myślałam o tym mieście zbyt ciepło. Było wiadomo, że jak chcemy zobaczyć Kanion Colca, to w nim wylądujemy. To stąd ruszają wszystkie autobusy w jego kierunku. Mieliśmy jednak trochę więcej czasu, więc postanowiliśmy się rozejrzeć. Spędziliśmy w Arequipie 4 dni i było wspaniale.
- Po pierwsze – miło było wrócić do miasta ze wszystkimi jego wadami i zaletami.
Jesteśmy mieszczuchami. Możemy podróżować po świecie choćby i rok… zachwyca nas dzika przyroda, nieskalana przez człowieka przestrzeń, małe wioski poddające się prawom Matki Natury. Możemy wędrować tymi szlakami długo i z pełną satysfakcją, ale naszym domem jest miasto.
Ciężko mi wytłumaczyć, czego doświadczam jak wracam po dłuższej przerwie do dużego miasta. Cieszy mnie gwar ulic, pośpiech przechodniów, ładna architektura, ale też brzydkie obdrapane mury, korki na ulicach, dźwięk klaksonów i jakiś taki zastrzyk adrenaliny, który przy tej okazji we mnie wstępuje. Uwielbiam ten szeroki wybór możliwości, który Cię otacza. W zakresie sposobów na spędzenie wolnego czasu (znów poszliśmy do kina!!!), wielu opcji dobrego jedzenia dopasowanych do różnej zasobności portfela, ciekawych muzeów i zawsze skomplikowanej historii takich miejsc. Bo duże miasta nie bez przyczyny są duże, a my nie bez przyczyny jak widać mieszkamy w Warszawie.
Arequipa to drugie po Limie pod względem wielkości miasto Peru. Zajmuje również drugie miejsce po Cusco, jeśli chodzi o ośrodki turystyczne w Peru. Cusco ma swoje Matchu Picchu, Arequipa ma Kanion Colca. Cytując klasyka: „Całe życie drugi” 🙂
My jednak bardzo Arequipę polubiliśmy, chętnie bym do niej jeszcze nie raz wróciła, gdyby była trochę bliżej Warszawy.
- Po drugie – najładniejszy główny plac miasta, jaki widzieliśmy do tej pory
A widzieliśmy już ich sporo. W Santiago de Chile, Valparaiso i w Cusco, ten plac nazywa się nawet tak samo „Plaza de Armas” (Plac Broni). To bardzo popularna nazwa placów miejskich w Ameryce Południowej. Ze wszystkich, które zwiedziliśmy do tej pory, ten w Arequipie podobał nam się najbardziej, a Katedra Św. Marii na tym placu jest również jedną z piękniejszych, jakie na tym kontynencie widzieliśmy.
- Po trzecie – podróż w czasie w ramach wizyty w Klasztorze Św. Katarzyny.
Widzieliśmy w Arequipie tylko dwa muzea, ale były to najciekawsze muzea, jakie odwiedziliśmy w trakcie tej wyprawy.
Parę godzin, które spędziliśmy w Klasztorze Św. Katarzyny przeniosło nas w czasie i zagrało nam trochę na nosie. Warto pamiętać, że rzeczy nie zawsze są takie, jak nam się na początku wydaje… Banał, a jednak człowiek się ciągle wkręca w kołowrotek swoich uprzedzeń i prostych skrótów myślowych.
Klasztor został wybudowany w 1579 roku, a przez kolejne stulecie był sukcesywnie powiększany. Dzisiaj ten obszar zajmuje ponad 2 ha powierzchni w samym środku miasta. Starą część można dzisiaj zwiedzać, a nowa (dużo mniejsza i skromniejsza) nadal pozostaje odcięta od świata i żyje tam 16 zakonnic.
W XVI, XVII i XVII wieku istniała w tych regionach Peru tradycja, że każda druga córka w rodzinie musi zostać zakonnicą. Dziewczęta były oddawane do klasztoru, gdy skończyły 12 lat, szkoliły się przez 4 lata (nowicjat) i teoretycznie po tym czasie miały wybór, aby wrócić do świata poza murami klasztoru. W praktyce żadna tego nigdy nie uczyniła, byłaby to bowiem wielka hańba dla jej rodziny, która za jej pobyt w klasztorze słono płaciła, w przypadku klasztoru Św. Katarzyny w Arequipie była to równowartość dzisiejszych 60 000 USD!
Taką historię sobie właśnie wyobrażałam przekraczając próg muzeum – ekskluzywne więzienie.
Ale potem… obeszliśmy cały kompleks, zobaczyliśmy jak żyły w tamtych czasach zakonnice, i kiedy przełożyliśmy to na czasy, o których mowa, już nam nie było ich tak bardzo szkoda.
Zakonnice mieszkały w prywatnych mieszkaniach (wcale nie celach!) 1- albo 2-osobowych, składających się z przestronnej sypialni, salonu i kuchni. Każde takie mieszkanie miało przyległą służbówkę, w której żyła służba zakonnic. Wszystkie bowiem wywodziły się z najbardziej zamożnych rodzin w Arequipie i nie potrafiły same zrobić nic. Dla lepszego zobrazowania- w kompleksie żyło w tamtym czasie około 500 osób, z czego tylko 150 to były zakonnice. Reszta to ich służba. Jedynym obowiązkiem zakonnic była modlitwa i proste zajęcia „doszkalające” takie jak gotowanie albo rękodzieło. Mogły też przebywać w swoim towarzystwie w czasie wolnym, którego miały całkiem sporo. Spotykały się na herbatki i „ploty” 🙂 Zamknięte za murami, kiedy w prawdziwym świecie rewolucja goniła rewolucję, kobiety były traktowane gorzej niż źle… Taki raczej „ekskluzywny schron”.
Sam obiekt jest dzisiaj pięknie odrestaurowany po wielu trzęsieniach ziemi, które nękają Arequipę bardzo często. Można tam spokojnie spędzić kilka godzin.
Dodatkowy plus za poczucie humoru zarządzających kompleksem, ujawniający się w menu kawiarni na terenie klasztoru. Mój faworyt to „rosołek pokory” 🙂 Hasło do wi-fi też mają w temacie.
- Po czwarte – za historię Juanity – tragiczną choć magnetyzującą
Museo Santuarios Andinos mieści w sobie jedno z najważniejszych odkryć archeologicznych w historii świata – mumię Juanity, nastoletniej dziewczynki, która została poświęcona przez Inków bóstwom na szczycie góry Ampato, około 6 200 m n.p.m. Znalezisko niezwykłe, bo wyjątkowo dobrze zachowane. Przyczyna tego stanu rzeczy jest dość ciekawa. Wygląda na to, że w XVI w. wtedy, kiedy ta ofiara miała miejsce, wybuchł okoliczny wulkan Sabancaya, co spowodowało stopienie się pokrywy lodowej na szczycie góry Ampato. Tylko dzięki temu udało się Inkom tak wysoko na nią wspiąć. Poza tym – Inkowie wierzyli, że wulkany to bóstwa, a ich erupcje to znak bożego gniewu. Właśnie, żeby ten gniew uciszyć, decydowano się na ofiary z dzieci. Juanita i czworo innych dzieci zostało w tym czasie poddanych ofierze na szczycie Ampato, ale wkrótce po tym przyszły śniegi i mumie zostały doskonale zakonserwowane przez lód. Juanita jako przedstawicielka nobliwego rodu została złożona najwyżej, więc niska temperatura ochroniła ciało przed rozkładem.
Historia i sam obrządek są makabryczne. Z drugiej jednak strony to część historii tamtej cywilizacji, o której wiemy ciągle niewiele i ciężko nie docenić wagi tego odkrycia. Przewodnik w muzeum opowiada o każdym najmniejszym eksponacie – kawałkach „szmatki” i większych fragmentach tkanin, które mumie miały na sobie i wszystkich dużych i małych przedmiotach, które zostały przy mumiach odnalezione. Każdy z tych eksponatów złożył się na pełną historię tego obrzędu i to bardzo imponujące, ile naukowcy potrafili z tego wszystkiego odczytać.
Juanita o tej porze roku jest poddawana zabiegom konserwującym, więc nie widzieliśmy jej na ekspozycji. Jej miejsce zajęła jednak inna mumia, jedno z pozostałych dzieci odnalezionych na górze Ampato, która robi chyba takie samo wrażenie… Ciężko się po tej wizycie poskładać i oprzeć się wrażeniu, że religia i strach potrafią wydobyć z ludzi skrajne okropieństwa… I niestety nie dotyczy to tylko Inków. Cały ten kontynent ciągle nam o tym przypomina.
- Po piąte – bo Kanion Colca jest niedaleko
To już w lżejszym tonie – Kanion Colca jest przepiękny i robi piorunujące wrażenie. Obejrzeliśmy go w tempie ekspresowym, bo bez żadnych trekkingów, ale pojechaliśmy rano z miejscowości Cabanaconde busikiem z rowerami na dachu na punkt widokowy Cruz del Condor, gdzie obejrzeliśmy spektakl tych potężnych ptaków – żadne zdjęcie nie odda skali i nie pokaże potęgi tego zwierzęcia. Przelatywały nam nad głowami, często obracając łeb w naszą stronę, przyglądając się ze szczerym zainteresowaniem. Aż dreszcze przechodziły mi po ciele jak widziałam, że to na mnie patrzy!
Po tym pokazie wsiedliśmy na rowery i zjechaliśmy 13km w dół z powrotem do Cabanaconde, zaliczając punkty widokowe po drodze. Tylko dlatego zdecydowałam się na rower!!! Było ciągle w dół! 🙂 Chociaż doświadczenie po byku, bo zepsuły się nam hamulce – spróbujcie zjechać z takiej wyrąbistej góry kilkanaście kilometrów bez hamulców… Wszystkie znaki na niebie mówią mi wyraźnie: „Nie wsiadaj na rower!” – teraz już zapamiętam…
Jak się domyślacie z powrotem w Cabanaconde byliśmy dość szybko ;), zdążyliśmy jeszcze powłóczyć się po okolicznych punktach widokowych na kanion.
Tak nam się zakończył sprint hardeningowy 🙂 Całkiem sporo się działo, jak na moment "przestoju". Plan na nowy sprint już jutro! To będzie petarda! Nie mogę się doczekać każdego z jego punktów.
Zostaw Komentarz