USA – Retro cz.3 – Co się udało? Kalifornia i Las Vegas

with Brak komentarzy

Top nr.3

Być w LA i nie zwiedzić któregoś z wielkich studiów filmowych to tak jakby nie być w LA wcale. My zajrzeliśmy i do Universal Studios i do Warner Bros. Ten pierwszy jest po prostu idealnie zorganizowanym parkiem rozrywki, gdzie choćbyś nie wiem jak się starał zachować dystans, dasz się porwać tej plastikowej oprawie i wyjdziesz po całym dniu z wypiekami na twarzy. Jedni będą zachwyceni widokiem domów bohaterek „Desperate Housewives”, inni odlecą po pokazie Transformers The Ride -3D, który co tu dużo gadać… naprawdę zabiera Cię w ten świat, a nogi się trzęsą z wrażenia. Nam do gustu bardziej przypadła wycieczka do Warner Bros, która faktycznie pozwala się trochę dowiedzieć o tym, jak produkcje filmowe i telewizyjne są realizowane. I tak na przykład – można obejrzeć skwery i ulice, które zagrały w takich filmach jak "Casablanca" albo "Operacja Argo" – czasem jest to ten sam budynek tylko z inną fasadą – wszystkie konstrukcje są modułowe i szybka wymiana fasady budynku potrafi zmienić epokę, klimat, miasto, kraj, kontynent… Super miejscem jest muzeum dekoracji, mebli, kostiumów i rekwizytów filmowych, gdzie pod jednym dachem zgromadzono: pianino z "Casablanki", samochód i wdzianko Batmana, miotłę Harrego Pottera albo wiatraczek z "Incepcji". Po drodze zaglądaliśmy też do paru czynnych studiów telewizyjnych, na przykład tego, gdzie na stałe rezyduje „Ellen” show (uwielbiam!). Weszliśmy na aktualny plan sitcom’u „Two and a Half Men”, co fantastycznie otworzyło oczy na to, jak niewiele trzeba przestrzeni, aby taki serial kręcić. Ale dla nas osobiście największą przyjemnością było usiąść na kanapie „Przyjaciół”. Tylko prawdziwi fani tego serialu wiedzą, jakie to wielkie przeżycie posiedzieć chwilę w Central Perk,  które zostało w całości w Warner Bros zachowane. Jedna z hal produkcyjnych, gdzie serial rezydował przez większość sezonów, jest nazwana jego imieniem.

 

Top nr.4

Takie historie jak ta opowiada się wnukom i raczej nie powtarzają się w życiu wielokrotnie.Jednym z punktów programu było Las Vegas, gdzie za bardzo sensowne pieniądze ulokowaliśmy się w najbardziej odjazdowym hotelu, w jakim miałam okazję się kiedykolwiek zatrzymać. Pokój miał może z 60m2, dwie osobne przestrzenie: wypoczynkową i sypialną, dwa wielkie telewizory i jedną ścianę w całości ze szkła, która to z 30 piętra prezentowała widok na ten największy chyba lunapark dla dorosłych na świecie.

Stąd chcieliśmy pojechać dalej, aby obejrzeć Wielki Kanion. Samochodem to jest jakieś 2,5-3h podróży w jedną stronę. Padł pomysł – może zaszaleć i wykupić lot śmigłowcem. Cały dzień się nad tą ofertą modliłam. Boże jak drogo! 1000USD za dwie osoby za 4h atrakcji… Przespaliśmy się z tym pomysłem i po przebudzeniu męska decyzja- polecimy.

Tego samego dnia, wieczorem, zeszliśmy z Bogdanem do kasyna, gdzie ten pierwszy fuksiarz świata wygrał dokładnie tę kwotę na jednorękim bandycie! I  jak to Bogdan, niepoprawny optymista, był na to przygotowany, oprócz niewielkiej gotówki na balety, wziął z pokoju również swój dowód, bo jak twierdził, wiedział, że wygra. Jak widać tak miało być, a lot ostatecznie mieliśmy za darmo. Nie wspominając o drinkach w kasynie, które jak się okazuje też są za darmo, tak długo jak grasz… Taka to widać metoda na omamienie hazardzistów. W związku z tym, że nam raczej szło nieźle i tego wieczora i następnego, aż się zaczęłam w którymś momencie zastanawiać nad opłacalnością ich modelu biznesowego… 🙂

Lot śmigłowcem do Wielkiego Kanionu to znów perfekcyjna, prawdziwie amerykańska atrakcja. Widok na pustkowie Nevady z lotu ptaka przynosi skojarzenia innej planety. Kolory są fantastyczne. Nasza opcja wycieczki zakładała lądowanie na półce wewnątrz Kanionu, co było jakimś zupełnie nierealnym przeżyciem. W trakcie naszego krótkiego pikniku na tej półce, zaczęło zachodzić słońce. Wielki Kanion robi wrażenie, ale trzeba wiedzieć jedno – w erze Photoshopa łatwo jest się jego widokiem zawieść. Każdy folder, który widzicie, każde zdjęcie w Internecie ukazuje to miejsce w bardzo podkręconych barwach i wyciągniętym po maksie kontraście. Na żywo jest bardziej szarawo, rudego jest tylko trochę. Powietrze nie jest zupełnie klarowne przez pył i bardzo wysoką temperaturę. Warto zdać sobie z tego sprawę wcześniej, żeby nie nastawiać się na nierealny widok.

Powrót do Las Vegas miał miejsce już po zachodzie słońca, więc dodatkowym bonusem był widok z lotu ptaka na to miasto po zmroku – dopiero wtedy robi piorunujące wrażenie.

Zostaw Komentarz