Ushuaia – koniec świata nie taki straszny jak go malują
Ziemia Ognista – Tierra del Fuego – to jedna z najładniejszych nazw geograficznych, jakie słyszałam. I po polsku i po hiszpańsku brzmi świetnie. Kiedy Ferdynand Magellan wraz ze swoją świtą zbliżał się do brzegów Ziemi Ognistej, ujrzał poświatę, pochodzącą od ognisk rozpalanych przez tubylców… i stąd ten ogień. Tubylcy mieli powód, żeby się ogrzewać. Stąd już tylko 1000km do Antarktydy, klimat nie rozpieszcza.
Styczeń to w Ushuaia szczyt sezonu turystycznego, w końcu to środek lata. Nie zwalnia to jednak z konieczności noszenia czapki i rękawic, a softshell przejdzie tu najlepszy test jeśli chodzi o odporność na wiatr.
W 1902 roku w Ushuaia rozpoczęła się budowa obozu karnego dla skazanych w Argentynie. Więzienie było budowane rękoma skazańców przez kolejne 18 lat. Tutaj zsyłano największych złoczyńców z kraju, bo ciężko było uciec z końca świata. Powoli wokół tej dużej instytucji tworzyło się miasteczko. Dziś więzienie już nie funkcjonuje, ale Ushuaia została. Liczy sobie ponad 60tys. mieszkańców, jest stolicą Ziemi Ognistej i bazą wypadową na Antarktydę.
W samolocie z Buenos Aires do Ushuaia spotkaliśmy Panią z dwójką dzieci: 10 i (prawie) 13 lat. Wybierali się właśnie na Antarktydę. „Ciekawy kierunek! Jaki macie plan na tę wyprawę? Co będziecie robić?” – zapytałam. W odpowiedzi usłyszałam: „Żadnych konkretnych – po prostu zobaczyć. Moja córka ma taki cel, żeby zobaczyć wszystkie kontynenty przed ukończeniem 13 roku życia, zostały jej tylko Antarktyda i Afryka. W listopadzie 2016 mieliśmy pierwsze podejście, ale statek uderzył w górę lodową i trzeba było wracać. Mam nadzieję, że teraz się uda, czasu mamy coraz mniej. 13te urodziny już w czerwcu!”. Oniemiałam… i pomyślałam sobie, że to jest już jakiś kolejny stopień wtajemniczenia 🙂
Ushuaia jako miasto jest… brzydka. Jej otoczenie jednak to coś przepięknego. Będąc tutaj, trzeba zrobić minimum 2 rzeczy: popłynąć na rejs Kanałem Beagl’a i odwiedzić Park Narodowy Tierra del Fuego. Obie wyprawy, z naciskiem na tę pierwszą, bo była doskonała, udokumentowałam na zdjęciach i zapraszam do galerii. Nie ma co o tym pisać, trzeba to po prostu zobaczyć.
W samym mieście wybraliśmy się do muzeum w budynkach starego więzienia. Odkryłam tam historię okrętu „Monte Cervantes”, którego kapitanem był Teodor Dreyer! 🙂
„Nasi tu byli"- pomyślałam od razu. Nie wiem dokładnie, skąd pochodzi moje nazwisko, ale jego brzmienie sugeruje jednak niemieckie albo skandynawskie klimaty. Pan Teodor Dreyer był właśnie Niemcem, kierował rejsem turystycznym na wspomnianym okręcie i przez jego złą decyzję, statek wpłynął na skały i zaczął tonąć. Nikt z pasażerów nie zginął, udało się wszystkich ewakuować. Kapitan Dreyer jednak miał tak duże wyrzuty sumienia, że prawdopodobnie poszedł z okrętem na dno. Oficjalnie został uznany za zaginionego. Hmmm… Wyjątkowo silne poczucie odpowiedzialności muszę powiedzieć.
Na koniec coś ku przestrodze. Jeśli komuś z Was przyjdzie do głowy wypożyczyć w Ushuaia rowery i ruszyć nimi do oddalonego o 12km Parku Narodowego Tierra del Fuego – pozbądźcie się szybko tej myśli!!! (Chyba, że jesteście sprawnymi kolarzami z dobrym sprzętem i odzieżą). 12km do parku, 26km po parku, 12km do domu i pogoda, która zmienia się w czasie tej wycieczki 20 razy, uwzględniając w tym klimatycznym miksie: deszcz, wiatr, deszcz+bardzo silny wiatr, pełne słońce… No i - tu nie jest płasko!!!
Jedna odpowiedz
Binie
Bardzo, bardzo Wam zazdrościmy i czekamy na Wasz bezpieczny powrot