Xi’an – najpierw trzeba tam dotrzeć...
Xi'an leży około 1000 km od Pekinu. Jeśli jednak spojrzycie na mapę Chin, będziecie mieli wrażenie, że to rzut beretem. W praktyce oznaczało to dla nas 14h godzin podróży w pociągu klasy „podmiejski zwykły”, a to doświadczenie z rodzaju:
- „Ciekawe i wzbogacające choć nie do powtórzenia” – dla mnie.
- „Jak za starych czasów w pociągu relacji Warszawa- Rzeszów”- dla Bogdana.
Pamiętam czasy zatłoczonego pociągu na trasie Ełk- Gdynia Główna. Pamiętam siedzenie na ziemi w korytarzu przez sześć godzin jeśli dobrze poszło, przez osiem jeśli poszło normalnie czyli tylko z 2-godzinnym opóźnieniem.
Jednak spędzenie nocy w pociągu pełnym współtowarzyszy rodem z Chin, na twardych siedzeniach z oparciami tak bezczelnie pionowymi, że aż przegiętymi w drugą stronę, jest innym doświadczeniem. Bogdan mówi, że nie widzi różnicy między tą podróżą, a jego wspomnieniami PKP z czasów słusznie minionych i nie rozumie, o co mi chodzi. Może racja… choć jestem prawie pewna, że w podróżach po Polsce w latach 80-tych nie towarzyszyło mu przez 14 godzin 100 Chińczyków 🙂 A to jest różnica!
Nadal mnie ten naród zadziwia.
Z jednej strony jestem nimi zupełnie, bezgranicznie zachwycona.
Tym, jak w zdecydowanej większości są mili i uprzejmi. Jak bardzo chcą pomóc i nie potrafią zostawić człowieka w potrzebie. Jak wiele zaangażowania w pomoc wkładają, jak się przy tym uroczo stresują, bo w swojej skromności i pokorze głupio im czasem, że nie dają rady tak dobrze, jakby chcieli.
Tym, że mimo, że angielskiego nie znają albo znają bardzo słabo, próbują się porozumieć. Nigdy nie udają, że nie widzą, że nie słyszą, nie uciekają od obcego!
Urzeka mnie ich ciekawość w stosunku do otaczającego ich świata. Nie denerwuje mnie, że „się gapią”, nie pozostają po prostu nigdy bierni. Jedna zaangażowana w zadanie osoba, pociąga po chwili za sobą całą grupę – wszyscy chcą się dołączyć, wszyscy są ciekawi i wykazują przy tym ogromną odwagę cywilną.
Podoba mi się, gdy przy okazji prostych czynności nadają wagę rytuałom albo gestom, tak jak podawanie albo odbieranie pieniędzy czy dokumentów dwoma rękoma, co pięknie pokazuje szacunek do swojego partnera w interesach.
Jestem zachwycona ich miłością do jedzenia i ich celebrowaniem posiłków. Nie przeszkadza mi wcale, że siorbią i ciamkają! To też jest wyrazem zaangażowania! Zaangażowania w smak, w wykrzesanie z posiłku wszystkiego, co najlepsze.
I jednocześnie...
Wprowadza mnie w osłupienie poziom decybeli ich zwykłej rozmowy. Kiedy ja mam wrażenie, że powinnam uciekać, bo zaczyna się koło mnie jakaś poważna awantura, okazuje się, że to tylko kolejna, standardowa wymiana zdań w niedużej grupie ludzi. Szokuje mnie, jak kiepsko dbają o higienę. Jak pięknie i czysto wyglądają chodniki na ulicach, a jak brudno jest we wszystkich toaletach, ale też generalnie – pomieszczeniach. Zastanawia mnie dlaczego resztki po jedzeniu muszą lądować na podłodze, obklejać stoły, krzesła i posadzkę i dlaczego pani, która to potem sprząta omiata podłogę już bez większego zaangażowania.
Nie pojmuję, jak oni wpadają na niektóre pomysły, na przykład na to, że jak nie rozumiemy chińskiego, to jak napiszą to, co mówili w tym języku, to będziemy mieli łatwiej i zrozumiemy… No jak?!
Denerwuje mnie marnotrawstwo przy okazji ich posiłków, bo najczęściej zjadają nie więcej niż połowę tego, co zamawiają. Lubią jeść dużo różnych rzeczy na raz, więc zamawiają po 3-4 dania na 2 osoby, a każde jest samo w sobie za duże, żeby mogła je w całości zjeść jedna osoba.
A najbardziej wkurza mnie, że się pchają i nie szanują intymnej przestrzeni drugiego człowieka tak, jakby go w ogóle po drodze nie zauważali. W naszej kulturze mają tak często dzieci. Zawsze mi się wydawało, że to dlatego, że widzą tylko nogi dorosłych, więc traktują je jak bezimienne kołki – trzeba je po prostu ominąć i tyle 🙂 Chińczycy idąc ulicą, wchodząc do metra, ustawiając się w kolejce po bilety, traktują jak bezimienne kołki wszystkich, otaczających ich ludzi, a łokcie bardzo im pomagają te kołki ominąć.
Noc w pociągu najniższej klasy z setką Chińczyków w wagonie bez przedziałów jest więc dla mnie czym innym niż wspomnienie tłoczenia się w naszym ojczystym PKP. Chociażby z powodu dwóch punktów: decybele i higiena. Szczegóły już sobie wyobraźcie.
Xi’an – warte każdej, nawet najtrudniejszej podróży
Trzeba jednak powiedzieć jasno – było warto, bo jak do tej pory Xi’an okazało się naszym chińskim hitem, a powody były trzy i to bardzo solidne.
- Dzielnica muzułmańska, czyli najstarsza część jednego z najstarszych miast w całych Chinach. Mieszkaliśmy w tej dzielnicy i oboje stwierdziliśmy, że na te 3 dni wylądowaliśmy w raju. A to za sprawą fantastycznej kulturowej mieszanki i nieziemskiego jedzenia na ulicznych stoiskach, których w tamtych okolicach jest prawdziwe zatrzęsienie. Nie spotkaliśmy takiego zagłębia pysznego jedzenia jeszcze nigdzie: ani w Singapurze, ani w Wietnamie, ani nawet w Tajlandii. Wychodziliśmy na pałaszowanie tych wspaniałości dwa razy dziennie, kupowaliśmy po 3, czasem 4 różne specjały, a i tak nie spróbowaliśmy nawet 10% dostępnej tam oferty gastronomicznej. Coś wspaniałego!!!
- Terakotowa Armia – coś, po co do Xi’an jeżdżą wszyscy. Xi’an jest jednym z najstarszych miast w Chinach i swego czasu pełniło nawet rolę stolicy Cesarstwa, w której rezydowali cesarze. W okolicach miasta można więc zwiedzać spektakularne grobowce starożytnych władców. Tym najbardziej znanym jest Terakotowa Armia, czyli grób cesarza Qin Shi. 7,5 tys. figur naturalnej wielkości z wypalonej gliny, wielka armia w bojowym szyku, która została pogrzebana wraz z cesarzem. Zdumiewające, jak wielki był kiedyś kult władców. Każda z tych figur ma indywidualne rysy twarzy! Mają nawet inne uczesania, inną figurę, postawę. Robi wrażenie choć Bogdan stwierdził, że logistycznie i technologicznie nie powala. Piramidy jednak lepsze. Ja osiągnęłam swój cel - bardzo porządnie się zdziwiłam 🙂 Ale chyba mniej samą Terakotową Armią, a bardziej tłumem, który mi towarzyszył w jej oglądaniu. Nie do opowiedzenia, nie do opisania, to trzeba przeżyć. Na Wielkim Murze nam się udało, tutaj już nie – dołączyliśmy do wielkiej fali Chińczyków ze smartfonami na pałąkach, Obłędne, niezwykłe zjawisko. Jeśli kiedyś spotkaliście na swojej drodze wycieczkę turystów z Chin w liczbie np. 100 i widzieliście ich przepychanki do zdjęcia przy wieży Eiffla na przykład, to pomnóżcie teraz tę liczbę razy… 1000 🙂 Dacie radę to sobie wyobrazić?
- Grobowiec Cesarza Jingdi, czyli jeden z najbardziej niedocenianych punktów programu w Xi’an. Znacznie skromniejszy niż Terakotowa Armia, ale z punktu widzenia zwiedzającego – ciekawszy. Tak, jak cesarz Qin Shi został pochowany wyłącznie ze „swoją armią” i przez to wizerunek tego miejsca jest patetyczny i bardzo oficjalny, tak w przypadku cesarza Jingdi, w grobie towarzyszy mu całe jego cesarstwo: domowe zwierzęta, jego poddani, przedmioty codziennego użytku, no i wojsko również, oczywiście wszystko wykonane z gliny. W tym jednak przypadku figury są miniaturami, już nie tak dokładne w odwzorowaniu rzeczywistości, ale wciąż niesamowicie liczne. Odkryto tylko niewielką część grobowca, większość ciągle pozostaje pod ziemią, co nas mocno zaskoczyło. Miejsce jest bardzo puste, mało kto tam dociera, a naprawdę warte odwiedzenia. Całość jest podana w bardziej kameralny niż Terakotowa Armia sposób, w gustownie urządzonym muzeum. Ekspozycje zwiedza się w półmroku, ogląda z góry, chodząc po szkle.
Xi’an zostanie nam w pamięci na długo. Głównie z powodu zapachów i smaków z uliczek dzielnicy muzułmańskiej, atmosfery ciekawego kulturowego tygla, przepięknych spektakularnych zabytków no i samej podróży z Pekinu pociągiem klasy „podmiejski zwykły” w towarzystwie setki niezmordowanych chińskich współtowarzyszy 🙂
Rada praktyczna:
Gdybyście się kiedyś do Xi’an wybrali, nie nabierajcie się na żadne pakiety wycieczek zorganizowanych. Zarówno do Terakotowej Armi, jak i do grobowca Cesarza Jingdi, można łatwo i tanio dotrzeć publicznym transportem. Jeśli zależy Wam na przewodniku, można wynająć go indywidualnie na miejscu, dzieląc z kimś koszty, a lunch w pakiecie wycieczki to jakiś żart przy tej ogólnodostępnej dobroci na ulicach miasta 🙂 Lepiej dodać sobie 2 dni, zwiedzić wszystko na własną rękę w wolniejszym tempie, a w przerwach delektować się smakami ulicy.
Najlepszy opis transportu w Xi’an, znajdziecie na Wikitravel, którą bardzo polecam! Baza informacji jest coraz lepsza i nieraz daje radę lepiej niż Lonely Planet. Korzystajcie jednak z wersji w jęz. Angielskim, Polska jest jeszcze bardzo uboga.