Izrael - pierwszy raz od 1,5 "w podróży"
Pierwszy raz od powrotu z naszej wielkiej wyprawy w grudniu 2017, wyjechaliśmy gdzieś na dłużej niż 6 dni. Bardzo tęskniłam za jakąś „wyprawą”, czymś co będzie nowym doświadczeniem, nie tylko wakacjami. Długo planowałam inny kierunek, do końca miałam nadzieję, że może się uda, ale tamta opcja wymagała 2,5 tygodnia wolnego. Tym razem się nie da, ale back-up plan nie jest wcale gorszy. Jesteśmy w Izraelu!
Ten kraj miałam na liście swoich „must see” chyba od zawsze. Najpierw z powodów jego bogatej historii i wszystkich tych biblijnych miejsc, które dla wychowanej w katolickim domu dziewczyny brzmią jak nazwy z bajki (mama czytała mi do snu biblię dla dzieci :)). Potem z chęci lepszego zrozumienia trudnej historii politycznej Izraela i ujrzenia, jak ta wybuchowa mieszanka społeczna funkcjonuje w praktyce. Przez ostatnich kilka lat z kolei, włączając w to okres naszych rocznych wojaży, mieliśmy okazję poznać sporo ludzi pochodzenia izraelskiego albo mieszkańców Izraela i bardzo nas urzekli swoją bezpośredniością i nie owijaniem w bawełnę, co bardzo w ludziach cenimy, więc chęć zwiedzenia ich ojczyzny jeszcze wzrosła. No i na koniec ja, po naszej rocznej podróży, zrozumiałam, że najbardziej lubię pustynie i raz na jakiś czas po prostu muszę na jakąś pojechać. Wtedy doszedł mi jeszcze jeden powód, aby Izrael zobaczyć.
No i jesteśmy!
Trzeba przyznać, że zaczęło się ciekawie. Prosto z lotniska, w środę, ruszyliśmy do Jerozolimy. Świadomi, że w piątek wieczorem zaczyna się szabas, uznaliśmy że wtedy lepiej już będzie być w Tel Avivie. Jerozolima bowiem na czas szabasu zamiera. I to nie jest nasza niehandlowa niedziela. Ona naprawdę ZAMIERA. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę jednej istotnej kwestii… W tym roku między 19 a 26 kwietnia wypadała Pascha, najważniejsze żydowskie święto. Co to oznacza w praktyce? Godziny pracy różnych obiektów są wtedy skrócone (muzea na przykład działały jedynie do 14:00). W Jerozolimie można spotkać potężne tłumy pielgrzymujących, którzy na koniec dnia biegną (dosłownie biegną!) przez całe miasto w stronę Ściany Płaczu, gdzie oddają się modlitwie. Jak wpadliśmy w ten tłum, to nie musieliśmy patrzeć na żadne znaki. Jak z falą dotarliśmy prosto pod ścianę płaczu.
Dodatkowo - pierwszy i ostatni dzień Paschy jest świętowany tak samo jak szabas, czyli Jerozolima zamiera… Nasz plan, aby wyjechać do Tel Avivu przed szabasem w piątek rano okazał się więc sporą ignorancją. Post i świętowanie zaczęło się bowiem już w czwartek wieczorem.
Wielkie dzięki za różnorodność i muzułmańskich kierowców! Z pomocą jednego z nich dojechaliśmy do Tel Avivu, bo żadna komunikacja publiczna nie działała tutaj do soboty wieczorem.
A Tel Aviv? Inny świat!
Po dwóch dniach w towarzystwie całych tłumów ortodoksyjnych Żydów w ich wspaniałych, jednorodnych outfitach i z ich tradycyjnym zamiłowaniem do rodziny, spokoju i modlitwy, po historiach takich jak młoda dziewczyna w piątek rano, kombinująca jak nam pomóc dostać się do Tel Avivu, ale bez możliwości dotknięcia telefonu, który jej podałam, bo to przecież "one of these days when I can't write", po takich 2 dniach wylądowanie na plaży w Tel Avivie, to jak wycieczka na inną planetę. 50km odległości między tymi miastami. Witamy w Izraelu - co za mix!!!
Jerozolima minęła nam trochę za szybko. Niektórzy zwiedzają ją w trakcie 1-dniowych wycieczek i prawdę mówiąc nie umiem sobie tego wyobrazić. Udało nam się obejść część Starego Miasta, głównie kwartały ormiański, żydowski i chrześcijański, zwiedziliśmy Yad Vashem czyli muzeum Holokaustu, trochę przyjemnie pobłądziliśmy po mieście, próbując się dostać do Muzeum Izraela, które zamknęli nam przed nosem (Pascha…) i już trzeba było wyjeżdżać. A Wzgórze Oliwne? A muzułmańska część Starego Miasta? A inne dzielnice miasta? A Muzeum Izreala? A Yehuda Market? Ten ostatni miałam w planie w piątek rano…
Dlatego po jednym dniu plażowania w Tel Avivie, wypożyczyliśmy samochód i postanowiliśmy poświęcić na Jerozolimę jeszcze jeden dzień. W godzinę dotarliśmy do Muzeum Izreala, w którym utonęliśmy na pół dnia, pojechaliśmy na Stare Miasto, żeby się nim przejść bez tłumu pielgrzymów (strzał w dziesiątkę!) i zakończyliśmy dzień, patrząc na Jerozolimę ze Wzgórza Oliwnego. I to było dopiero właściwe pożegnanie z tym niezwykłym miastem.
Jerozolima - pierwsze wrażenie może być rozczarowujące
Naprawdę wielka szkoda, że to bardzo bogate w historię miasto jest tak okrutnie bazarowe. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jak nie chcesz stracić wiary, to nie jedź do Jerozolimy. Tam to się na pewno stanie. To przykre, ale często prawdziwe i niestety głównie w odniesieniu do chrześcijaństwa. Ta część Starego Miasta jest bowiem wyraźnie najbardziej komercyjna, okrutnie zaśmiecona dewocjonaliami, a z każdego małego szczegółu mnożą się bożki i symbole.
Nasza pierwsza wizyta na Starym Mieście była bardzo przytłaczająca. Chwilę po przyjeździe, ruszyliśmy na spacer i wpadliśmy w wielką falę ortodoksyjnych Żydów, biegnących na modlitwę pod ścianę płaczu. Nawet jakbyśmy chcieli pójść w innym kierunku, to się nie dało. 🙂 Pascha sprawiła, że ich i tak oryginalne z naszego punktu widzenia: wygląd, ubrania i nakrycia głowy, były jeszcze bardziej „jaskrawe”, bo wszystko było w wersji odświętnej. Czułam się przez ten tłum trochę przytłoczona. Gdybym mieszkała w Polsce przedwojennej, pewnie nic by mnie w tym obrazku nie zdziwiło, ale niestety nie możemy już doświadczać tego kolorytu na co dzień. Chciałam doświadczenia? No to dostałam. Od pierwszej godziny poczułam, że będzie to kawałek „innego świata”. Przyjechaliśmy w miejsce, w którym wszystko działa inaczej.
W czasie święta w mieście nie działa nic. Sklepy, restauracje, punkty usługowe są zamknięte. Nie działa też komunikacja publiczna. Nie tylko autobusy miejskie, ale też pociągi między miastami. Nie można znaleźć nawet małego kiosku, żeby kupić wodę. W kryzysowych sytuacjach poratują Cię ewentualnie muzułmanie, ale w swoich kwartałach miasta. Żydzi w tym czasie nie mogą pracować, a pracą dla nich jest nawet zwykłe przyciśnięcie guzika. Dlatego napotkana przeze mnie dziewczyna nie mogła mi wpisać w telefonie adresu, a nasz gospodarz z AirBnB nie mógł odpowiedzieć na moje pytanie o możliwość wydostania się z Jerozolimy w Paschę. Niby już o tym słyszałam, ale jak wpadasz w świat, w którym większość przestrzega tych zasad, gdzie nie jest to tylko jakimś „egzotycznym” wyjątkiem, kiedy to właściwie Ty się nim stajesz, w takim momencie to naprawdę robi wrażenie.
Muzea Jerozolimy
Yad Vashem - trudne, ale ważne
Po tym niełatwym początku na Starym Mieście, postanowiliśmy się od niego trochę oddalić i zwiedzić Yad Vashem.
Yad Vashem jest kolejnym muzeum poświęconym Holocaustowi, które w życiu widzieliśmy. W Polsce mamy dostęp do dość szczegółowej wiedzy na temat II wojny światowej, to również nasza historia. Izraelczykom jednak udało się stworzyć coś innego niż wszystko, co do tej pory widzieliśmy.
Po pierwsze – pokazują Holocaust jako zjawisko bardzo szerokie, niezwykle dobrze zorganizowane, wielowymiarowe i systemowe. Obozy koncentracyjne były jednym z elementów tego zjawiska, ale nie trzonem. To trochę zmienia optykę Polaka, wychowanego głównie na przykładach opartych właśnie na obozach.
Po drugie – wpisuje Holocaust w kontekst szeroko pojętego antysemityzmu, który ma niestety długą tradycję. Dobrze pokazuje mechanizmy szerzenia się tego niszczącego zjawiska, sposoby manipulowania różnymi społeczeństwami, w zależności od kontekstu i potrzeby. Ilustruje ówczesną propagandę, która rzucona na żyzną we frustrację i strach ziemię, jest w stanie obudzić w ludziach najgorsze bestie (jakie to ostatnio znajome w naszym otoczeniu :().
Po trzecie – nadaje tożsamość ofiarom Holocaustu i jego bohaterom. Ekspozycja jest poprzetykana prawdziwymi historiami ludzi, z krwi i kości, tak bliskich, że aż boli. Mieli swoje marzenia, obawy, nadzieje. Trwali w jakiś relacjach, kochali i tęsknili. To zupełnie inna perspektywa niż statystyki: 6 mln zabitych Żydów ogółem, 1 mln zabitych w Oświęcimiu, 3 mln zabitych Żydów polskich… itd… Inaczej się słucha tej historii przez pryzmat indywidualnych historii, których Yad Vashem zgromadził mnóstwo. Ich misją jest nadać tożsamość każdej ofierze Holocaustu tak, żeby nie określały ich statystyki i liczby, a ich prawdziwe życie. W muzeum w zasadzie nie wolno robić zdjęć, więc wrzucam tylko jedno – „Hall of Names”, czyli przestrzeń eksponująca wszystkie imiona ofiar Holocaustu.
Doskonałym pomysłem jest też Aleja Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, czyli drzewka zasadzone przez osoby niebędące pochodzenia żydowskiego, które wbrew śmiertelnemu niebezpieczeństwu, pomagały Żydom w tych ciężkich czasach. W alei można oczywiście znaleźć naszych rodaków (tym medalem zostało odznaczonych 6 620 Polaków), ale dla nas najważniejsze było jedno, konkretne drzewko – Profesora Władysława Bartoszewskiego. Bogdan już od jakiegoś czasu działa na rzecz fundacji jego imienia. Ideały Pana Bartoszewskiego są dla nas bardzo bliskie i wspaniale było odnaleźć jego drzewko w Alei.
Po czwarte – jeśli byliście w warszawskim muzeum POLIN to wiecie, że czasem bryła budynku sama w sobie jest częścią ekspozycji. Tak samo jest w Yad Vashem. Pawilon głównej wystawy jest doskonale zaaranżowany, przestrzenie mają swoje znaczenie i rolę do spełnienia. Hala imion i pęknięcia zostaną mi w głowie na zawsze. Te kawałki budowli po prostu się przeżywa, architektonicznie genialne.
Muzeum Izraela- taki "mały Luwr"
Uparłam się na to muzeum tak bardzo, że już po wyjeździe do Tel Avivu, jak tylko wynajęliśmy samochód, wróciliśmy do Jerozolimy, żeby je zwiedzić. Było warto! Zbiory tego obiektu są imponujące. Obejmują czasy od prehistorii aż do sztuki współczesnej. Znowu - w bardzo ciekawym architektonicznie obiekcie. Na mnie największe wrażenie zrobiło Sanktuarium Zwojów, w którym można zobaczyć fragmenty najstarszych ksiąg biblijnych. Nawet nie przez eksponaty, ale pomysł na to jak je zaprezentować. Fantastyczna była też wystawa tandemów i rzeźb z Papui Nowej Gwinei. Dużo radości dało mi wiele naprawdę interesujących obrazów z chyba każdej epoki, jaką mogłabym sobie zażyczyć. A do tego świetne ekspozycje sztuki nowoczesnej! No bajka!!! Jedno z lepszych muzeów, w jakich kiedykolwiek byłam.
Dwa wielkie symbole religijne: Ściana Płaczu i Bazylika Grobu Pańskiego
Trudno o wielkie duchowe uniesienia, gdy otacza cię z każdej strony bazar. Nie daliśmy rady się przez niego przedrzeć, aby zobaczyć wszystkie ważne symbole chrześcijaństwa. Odwiedziliśmy jedynie Bazylikę Grobu Pańskiego i Wzgórze Oliwne.
Bazylika Grobu Pańskiego zrobiła na nas nawet spore wrażenie. Budowla jest fascynująca, wielopoziomowa, jak labirynt bez planu. To trochę miasto w mieście. Ludzie zachowują się w niej w fascynujący sposób – niesie ich jakaś energia. Choć niestety sporo w tym nerwowości, przepychanek, co ogólnie towarzyszy wszystkim pielgrzymom w Jerozolimie. Jakiś taki rodzaj zdenerwowania i parcia na „zdobycz”. Taką zdobyczą dla chrześcijan będzie podejście pod grób Jezusa Chrystusa albo dotknięcie kamiennej płyty, na której zostało złożone jego ciało.
Dla Żydów to moment podejścia do ściany płaczu. Wszyscy jednak biegną do tych zdobyczy jak spragnione wody stado zwierząt. Z obłędem w oczach. Potęguje to tłum, im więcej ludzi, tym więcej nerwowości. Mieliśmy okazję to zaobserwować na przykładzie Ściany Płaczu. W trakcie Paschy – pogoń i ten wspomniany obłęd w oczach. W trakcie dnia powszedniego – spokojna, niespieszna modlitwa, trochę piknikowa atmosfera, bo dzieci raczej nie trzymają religijnego fasonu i radośnie biegają po placu. Dwa oblicza tego samego miejsca.
Jerozolima – koniecznie daj sobie trochę czasu
Tak, jak już wspomniałam - nie wyobrażam sobie, żeby móc to miasto zwiedzić w ciągu 1 dnia, a wiem, że wiele osób tak właśnie robi. Gdybyśmy nie wrócili tutaj na ten dodatkowy – trzeci dzień, zostałabym z dość okropnym wspomnieniem Jerozolimy: bazar z dewocjonaliami, religijna ekstaza i Yad Vashem. Sporo mocnych i niekoniecznie pozytywnych emocji jak na 2 dni. Wiem jednak, że słabo trafiliśmy z czasem – Pascha nie jest najlepszym momentem na zwiedzanie tego miasta. Znacznie lepiej jest to robić w zwykły, powszedni dzień, kiedy miasto może pokazać wszystkie swoje oblicza.
A najlepiej jest pożegnać się z Jerozolimą, patrząc na nią ze Wzgórza Oliwnego, tak jak podobno 2 tys. lat temu patrzył na nią Jezus Chrystus zanim go pojmano. To dobry widok na koniec każdej historii.
Zapraszam do galerii zdjęć z Jerozolimy, głównie spod Ściany Płaczu, która za drugim razem okazała się bardzo ciekawym planem fotograficznym. W takich chwilach bardzo sobie chwalę mojego małego Fuji 🙂 Polecam każdemu fotografującemu, który chciałby wyjść bliżej do ludzi. Lustrzanka to mocno komplikuje.
Zostaw Komentarz