Wybuchową imprezę czas zacząć
Co byście pomyśleli o zabawie polegającej na podczepieniu tony materiałów wybuchowych pod unoszony za pomocą żywego ognia balon, centralnie ze środka rozentuzjazmowanego tłumu w towarzystwie kilkudziesięciu tysięcy Birmańczyków po kilku głębszych? Jak Nowy Rok w śnie wariata?
Tak to trochę wyglądało, ale przeżyliśmy to w rzeczywistości przy okazji wielkiego Święta Balonów (lub inaczej- Święto Świateł) w Taunggyi, które w tym roku przypadło na okres 26 października do 3 listopada, z wielkim finałem ostatniego dnia czyli dokładnie wtedy, kiedy my zawitaliśmy w tę okolicę.
Lubimy lokalne festiwale, staramy się żadnego po drodze nie opuścić, więc z determinacją zajęliśmy się organizowaniem transportu z Nyaung Shwe, oddalonego od centrum wydarzeń o 35km, a będącego naszą bazą wypadową nad jezioro Inle w kolejnych dniach.
Po paru godzinach poszukiwania taksówki albo busa, pomógł nam ostatecznie właściciel naszego hotelu, bo z chęci wyszukania najlepszej opcji cenowej, odmówiliśmy wczesnym propozycjom, a w ciągu dnia dostępne opcje się pokończyły. Wszyscy tego dnia jechali w kierunku Taunggyi. Trzeba się było decydować na to, co zostało i wcale nie po niskiej cenie.
Do centrum festiwalu jechaliśmy ponad 3 godziny (35km)! Takich rzeszy ludzi nie widziałam dawno, a szaleństwo świętujących dosięgło zenitu właśnie na polu puszczania rzeczonych balonów, gdzie już wstępnie pijany tłum zajął się obsługą wielkiego widowiska, którym jest ten proceder, króry opisałam na samym początku.
Zupełne wariactwo! Po przyjeździe na miejsce, około 20:30 miałam ochotę uciekać z powrotem, ale zostaliśmy tam uwięzieni. Wszystkie drogi dojazdowe zostały zablokowane, a transport powrotny zaplanowany był dopiero na północ.
Poszukaliśmy więc w miarę bezpiecznego miejsca, w oddaleniu od epicentrum "wybuchów" i poczekaliśmy na rozwój wydarzeń, obserwując współtowarzyszy imprezy. Wtedy naszła nas taka raczej mało odkrywcza refleksja, że nieważne czy chrześcijanie, czy buddyści- każdy pijany tłum zachowuje się tak samo. W tej kategorii również niewiele nas różni. Były i wesołe śpiewy i śmiechy, były głośne rozmowy, ale też popychanki i bójki, w sprawie których interweniowała policja, a czasem nawet karetki pogotowia.
Kiedy nadszedł moment puszczania balonów, szczęka opadła mi ze zdumienia... Nie byłam świadoma, że balony będą unosić fajerwerki w takich ilościach. Nie przyszło mi do głowy, że ktoś wpadnie na pomysł, żeby pod żywą pochodnię doczepić kilka palet materiałów wybuchowych. Skupiając jednocześnie dookoła, bez żadnych barier ograniczających, tysiące ludzi. Ale spoko! Był jeden wóz strażacki, na wszelki wypadek 😉
Balonów było trzy. Każdy wprowadzany przez swoich twórców, w wielkim, wesołym orszaku. Potem napełnianie balona za pomocą gorącego powietrza, doczepienie kilku palet z fajerwerkami, odpalenie lontu i w niebo! Wybuchy trwają imponująco długo, a niebo rozświetla się przez kilkanaście dobrych minut. Balon wznosi się na tysiąc metrów i wyżej, a fajerwerki nadal wybuchają. Kiedy drugi balon nie chciał unieść palet, poważnie się zastanawiałam, gdzie uciekać 🙂 Na szczęście nie odpalili jeszcze fajerwerków i ostatecznie balon poleciał bez ładunku.
Doświadczenie zdecydowanie z natury ciekawych. Trochę już mnie wtłoczono w określone ramy, które pozwalają mi się czuć bezpiecznie i komfortowo i w tym wypadku niestety moje granice przekroczono 🙂 Choć ostatecznie, jak zwykle, cieszę się, że była okazja czegoś nowego doświadczyć, szczególnie że z happy endem 🙂
Ale nie po to przyjechaliśmy nad jezioro Inle. Chcieliśmy się przede wszystkim wybrać na całodniową wycieczkę łodzią, żeby zajrzeć do okolicznych pływających wiosek, zwiedzić lokalny targ, kilka świątyń i generalnie- chłonąć przez ten dzień atmosferę tego pięknego miejsca.
Jak dla nas to jeden z krajobrazowych top'ów Azji Południowo-Wschodniej. Wściekle zielona roślinność, w tym imponujące pływające ogrody z uprawą pomidorów i ogórków. Widoczne za lekką mgłą, otaczające jezioro wysokie góry. Rybacy na charakterystycznych łodziach- i ci prawdziwi i statyści dla turystów 🙂 Wielkie drewniane wille na palach wzdłuż brzegu albo na wielkich rozlewiskach. Gdzieniegdzie złote dachy pagód, no bo bez tego nie byłaby to Birma. Wszystko to łączy się w unikatowy i piękny krajobraz, warty zachodu, aby w te strony świata dotrzeć. W połączeniu z Bagan i Mandalay tworzy doskonały program na 10dniową azjatycką wyprawę.
Sami zobaczcie 🙂
Gdzie się zatrzymać?
My wybraliśmy miejscowość Nyaung Shwe, czyli główną bazę noclegową w okolicy. Miasto leży nad kanałem dochodzącym do samego jeziora. Ma całkiem przyjemny klimat, mnóstwo knajpek z pysznym jedzeniem i hotele na każdą kieszeń. Bardzo miło wspominamy nasz guesthouse, bo jego właściciel okazał się super pomocny i zaoferował nam najlepsze ceny za wycieczkę po jeziorze i bilet autobusowy do Yangoon. Dlatego wklejam linka: http://www.booking.com/Share-Zm0Z2U 23USD za noc, naprawdę niezła lokalizacja (10min piechotą od centrum), czysto i spokojnie, lekko na uboczu.
Wycieczka po jeziorze Inle
W porcie nad kanałem wystawiają się właściciele łodzi i łapią chętnych. Ich ceną wyjściową jest zwykle 40 000-50 000 kyat'ów. Nie udało nam się nic w porcie znegocjować, ale zawsze dobrą opcją jest wzięcie drugiej pary do łódki, bo mieszczą się w niej 4 osoby. Podobnie albo drożej ma się sytuacja w licznych agencjach w centrum miejscowości. Ostatecznie wynajęliśmy łódź w naszym hotelu, bo za "prywatny" rejs zapłaciliśmy 20 000 kyat'ów (ok. 15 USD). Nasz sternik nie naciskał na żadne konkretne punkty programu, zatrzymywaliśmy się, gdzie chcieliśmy, uniknęliśmy w ten sposób wizyt w kilku sklepach z pamiątkami i restauracji "po znajomości". Do niektórych z tych turystycznych miejsc warto jednak zajrzeć! Szczególnie na targ i do jednego z małych zakładów włókienniczych. Targ ma dwie sekcje- turystyczną i lokalną. A zakłady mieszczą się w pięknych, drewnianych willach na palach, można podpatrzeć tam tradycyjne sposoby produkcji tkanin. Nie zmuszają wcale do zakupów.
Zostaw Komentarz