Teneryfa – kierunek zarezerwowany „na emeryturę” 😉
W połowie roku, którego imienia nie wolno wymawiać, postanowiliśmy, że co by się nie działo, wyjeżdżamy na parę tygodni w czasie świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Wtedy jeszcze marzyliśmy o powrocie do Azji, ale życie zweryfikowało plany. W listopadzie usiadłam do komputera, żeby znaleźć miejsce, gdzie można pojechać, czyli takie, które spełniają dwa bardzo podstawowe warunki:
- Da się tam wjechać w ogóle
- Na miejscu nie spotkają nas tak duże obostrzenia, że nic nie damy rady tam zrobić.
Powiem Wam – wybór nie powalał 🙂
Wyspy Kanaryjskie omijaliśmy szerokim łukiem, nie dlatego, że uważaliśmy, że są nieciekawe, ale dlatego, że są mekką wakacji zorganizowanych. Takie punkty na mapie są dla nas zwykle średnio atrakcyjne. Jeszcze do niedawna nie dało się tam bezpośrednio polecieć inaczej niż czarterem. W ciekawych miejscach w sezonie trzeba się ścigać z autokarami wycieczek fakultatywnych, najlepsze kawałki wybrzeża zajmują Sheratorny i inne takie przybytki, które ani nie są na naszą kieszeń, ani nie proponują tej wolności i poczucia lokalnego klimatu, którego zwykle szukamy. W popularnych datach (takich jak np. Sylwester) tłumy są potężne i ciężko zza tego pochodu głodnych słońca turystów w ogóle obejrzeć ten często piękny świat dookoła. Dlatego choć dotarliśmy do paru miejsc z kategorii „na drugim końcu świata”, to do wielu typowo wakacyjnych lokalizacji, jeszcze nie zawitaliśmy.
„Kanary” przychodzą też do głowy zwykle zimą, kiedy wybór słonecznych miejsc w odległości sensownej długości lotu z Polski, bardzo maleje. A my jesteśmy narciarzami, więc urlop zimowy spędzamy na stokach.
Tym razem sytuacja zupełnie się zmieniła.
- Cała Europa zamknęła się przed narciarzami.
- Tajlandia, Malezja, USA, Australia, które sobie wymarzyliśmy, zamknięte na turystykę. Wjechać się nie da. Wszystkie inne kierunki z listy „plan B” też zamknięte albo tak drogie, że wykroczyły ponad nasz budżet 5 razy (Kenia i Tanzania na przykład).
- My na skraju wyczerpania z powodu „podróżniczego odstawienia” i tego najgorszego roku ever dla wszystkich, co się lubią po świecie poruszać.
W takiej sytuacji Wyspy Kanaryjskie brzmią jak raj utracony. Najwspanialsza podróż życia, jaką można odbyć i na którą czekasz z wytęsknieniem.
Właśnie kończymy nasz prawie 3-tygodniowy pobyt na Teneryfie i choć nadal gardzę rokiem, którego imienia nie wolno wymawiać, cieszę się, że przyniósł nas właśnie tutaj i że tutaj mogłam go (z wielką ulgą!!!) pożegnać.
Bo Teneryfa to perełka. Jest mnóstwo powodów, dla których warto tu przyjechać. Poniżej 10 tych, które my uznaliśmy za najważniejsze.
1. Wyjątkowy klimat, całoroczna wiosna i tylko 6h lotu z Polski.
Teneryfa oferuje słońce przez cały rok. Temperatury między latem a zimą niewiele się różnią. My trafiliśmy tutaj na przełomie dwóch „najgorszych” miesięcy – z najniższymi temperaturami i największą ilością dni deszczowych. Ponadto – lokalsi mówili, że taki tydzień, jak nasz ostatni to w ogóle anomalia na skalę dziesięcioleci (w El Medano na południu, gdzie się zatrzymaliśmy na większość naszego pobytu na wyspie, padało codziennie, do tego przez 3 dni na ocenie był sztorm).
Co to dla nas praktycznie oznaczało?
Temperatura na wybrzeżu (nieważne którym) codziennie wynosiła 20st C, plus/minus 3 st. To nie ona jest w tym okresie najważniejsza, tylko opady i nasilenie wiatru. Kiedy występuje jedno i drugie, temperatura odczuwalna potrafi dojść do okolic 10st i wtedy ciężko posiedzieć w knajpie na zewnątrz i pospacerować bez porządnej czapki, najlepiej kominiarki, bo deszcz pada poziomo (w sumie to cieszyłam się wtedy z maseczki ;)).
Ale bez stresu! Co jest ważne- nie było ani jednego takiego dnia, w którym nie dało się na wyspie znaleźć miejsca, gdzie świeciło słońce 🙂 Wymagało to… maksymalnie 30min jazdy samochodem, autostradą. W przełożeniu na warunki warszawskie - to jak z Gocławia na Bemowo, nocą bez korków.
Ciężko było się zainstalować w miejscu, gdzie na pewno będzie ciągle słoneczna pogoda, bo to loteria. Niby na południu powinno być cieplej, ale przez ostatnie 2 tygodnie było tu zupełnie odwrotnie. Wydaje się, że zmiany klimatyczne trochę zachwiały tym stabilnym podziałem Teneryfy na północ i południe. Szczególnie w okresie zimowym. Dlatego codziennie rano odpalaliśmy prognozę na ten dzień, jeszcze spojrzenie na webcamerki z paru miejsc i wiedzieliśmy już, gdzie można uciec od deszczu, jeśli była taka potrzeba.
W tym najgorszym pogodowo na Teneryfie okresie roku, przez większość dni chodziłam w krótkim rękawku, na plażach wylegiwało się sporo fanów brązu, dzieciaki kąpały się w oceanie, a w restauracji na zewnątrz można było siedzieć do późnych godzin wieczornych bez uczucia chłodu, zakładając tylko bluzę.
Ale największy szok dopadał nas wtedy, kiedy łączyliśmy się z rodziną na jakimś komunikatorze o na przykład 16:00 czasu lokalnego (w Polsce 1h później) i widzieliśmy zupełną ciemność w Warszawie… A my ze słońcem, które dopiero zaczyna myśleć o tym, że „może by kończyć pomału dzień” 🙂 Żegnało nas dopiero po 18:30 czasu lokalnego… To jest cud tego miejsca o zimowej porze.
2. Wszędzie tu blisko!
Teneryfa, choć największa wśród Wysp Kanaryjskich, jest naprawdę niewielka. Zajmuje powierzchnię ok. 2 000 km2. To troszkę ponad 20% powierzchni najmniejszego województwa w Polsce (opolskie). Nieważne, gdzie się „zainstalujesz”, wszędzie dojedziesz w maksymalnie 1h. Wyspę prawie w całości okrąża świetnej jakości autostrada, która daje komfort szybkiego przemieszczenia się z jednego regionu w drugi. Do niektórych atrakcyjnych miejsc trzeba dotrzeć serpentynami, ale te kawałki są już wycieczką krajoznawczą, więc oferują sporo atrakcji.
Do tego bardzo dobra lokalna wypożyczalnia samochodów www.cicar.com , która w cenie 20EUR za dzień, udostępniła nam Opla Corsę z pełnym ubezpieczeniem i dodatkowym kierowcą w cenie.
3. Dramatyzm oceanu
Ocean to nie morze. Widać to od razu. Zanim nie miałam okazji porównać na własne oczy, nie zdawałam sobie sprawy, że to nie to samo. Może i widać podobną linię horyzontu, stojąc na plaży przy jednym i przy drugim, ale jak pierwszy raz w życiu, na plaży w Portugalii, zobaczyłam oceaniczne fale w średnio wietrzny dzień, to sztorm na Bałtyku mógł się w tej chwili schować 😉
Teneryfa oferuje to doświadczenie potęgi oceanu praktycznie w każdym punkcie styku lądu z wodą, ale moje 2 ulubione miejsca to Los Gigantes i wybrzeże El Sauzal.
Los Gigantes to ta wielkość klifów i ta wysokość fal o nie uderzających, która po prostu robi robotę. Patrzysz na to i wiesz, że sam jesteś malusieńki w obliczu tej siły ziemi i wody.
Wybrzeże El Sauzal z kolei to dość „dramatyczny” krajobraz ostrego, wulkanicznego wybrzeża, poprzetykanego zatoczkami z lazurową wodą, która w charakterze w ogóle nie przypomina swojego łagodnego koloru. Uderza o skały z potężną siłą, a szum fal nie pozwala na swobodną rozmowę. Połączenie pogodnego lazuru z czarnym kolorem ostrej w formie, zastygłej lawy to jak dla mnie „wizytówka” Teneryfy.
4. Bez rakiety na księżyc – Park Narodowy El Teide.
Wulkan El Teide to najwyższy szczyt Hiszpanii. Zaskoczyło mnie to. W końcu Hiszpania to Pireneje i tam bym go raczej szukała. El Teide ma 3 715 m n.p.m. wysokości, a park narodowy o tej samej nazwie jest jedną z dwóch atrakcji Teneryfy wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Opcji zwiedzania jest mnóstwo, a stron internetowych dobrze to opisujących w każdym języku świata, jeszcze więcej, więc ja nie o tym.
Raczej o tym, że po 30min drogi samochodem z nieważne którego punktu wybrzeża wyspy, można dotrzeć „na księżyc”.
Wulkaniczny krajobraz nie jest nam obcy. Zwiedziliśmy Wyspy Galapagos, byliśmy na Atakamie. To ten rodzaj krajobrazu, który ja wprost chłonę wszystkimi zmysłami. Czysta forma, graficzne kształty, monochromatyczność choć tak wielokolorowa. Nie trafiliśmy niestety na dobrą pogodę. Brak słońca mocno spłaszcza na zdjęciach doświadczenie przestrzeni, więc jej zupełnie nie oddają. I choć aura nam nie dopisała, a ja krótki trekking, przypłaciłam przeziębieniem, to i tak było warto.
Park Narodowy El Teide
5. Lasy deszczowe? Żaden kłopot.
No dobra -poprawnie są to lasy wawrzynowe, ale oboje uznaliśmy, że wyglądają jak dżungla. Duża wilgotność, wściekła zieleń wszędobylskiego mchu i to wszystko w wysokich górach. Park Krajobrazowy Anaga zajmuje najbardziej na północ wysunięty obszar wyspy. Zdecydowanie najbardziej zielona część Teneryfy. Oferuje świetne trasy spacerowe i obłędne widoki. A sam las to nie lada ciekawostka przyrodnicza – to relikt trzeciorzędowy! Miliony lat temu takie formacje leśne występowały na południu Europy i północy Afryki. Zachowały się tylko w tej części świata.
Góry Anage
6. Wioska Masca – jak Machu Picchu tylko bez mistycyzmu 😉
Krajobrazowo to mój numer 1 Teneryfy. Jak bym mogła przyjechać tylko w jedno miejsce na wyspie, wybrałabym właśnie to. Masca to wieś, kilka starych domów, położonych spektakularnie na początku potężnego wąwozu o tej samej nazwie. Sam dojazd do Masca jest już fantastycznym doznaniem estetycznym. A widok wioski bardzo się kojarzy z peruwiańskim Macchu Picchu. Pewnie, że to nie ta skala, ale jednak te zielone, masywne wzgórza, wąwóz i ta jedna, rysująca się tuż za samą wioską góra… jak Huayna Picchu! Nie tylko mi do głowy przyszło to skojarzenie, więc coś jest na rzeczy.
Unikalna cecha tego miejsca to ocean w tle… a jeszcze w dalszym planie– widok na La Gomerę. No bajka, co nie?
7. Miasteczka z klimatem muszą być!
A na Teneryfie ich pod dostatkiem.
Najważniejsze to La Laguna, druga atrakcja Teneryfy wpisana na listę dziedzictwa światowego UNESCO. Kolorowa zabudowa starych kanaryjskich kamienic robi klimat. Do tego najstarszy na wyspie kościół i jest komplet. Ja fanką tego miasteczka nie zostałam, choć pojechaliśmy tam dwa razy (ale to za sprawą najwspanialszych na świecie churros w tamtejszej churreria na jednym z dwóch głównych deptaków miasteczka :)).
La Orotava – moim zdaniem bijąca na głowę La Lagunę. Ma tę samą architekturę, ale jest położona na wzgórzu i co nie bez znaczenia - z widokiem na ocean. To daje poczucie przestrzeni mimo wąskich uliczek i za zakrętem często czekają niespodziewane obrazki. Starówka jest też poprzetykana pięknymi, ogólnodostępnymi ogrodami. Dużo mniej turystyczna, znacznie ciekawsza niż jej sławna siostra.
Garachico na północnym wybrzeżu. Maleńkie, klimatyczne miasteczko nad oceanem. Z niewielką plażą, malowniczym wybrzeżem i uroczym placykiem w centrum. Nic WOW, ale konieczny punkt przystankowy na Cortado albo Barraquito na centralnym placyku.
Do tego dodaję dwie miejscowości turystyczne, które subiektywnie dla nas, wydają się być najlepszą bazą na wyspie.
El Medano – to tutaj mieszkaliśmy większość czasu. Głównie z powodu kiteserfingu, którego chcieliśmy się nauczyć. Nie jest to ładna miejscowość, brakuje tu starej zabudowy, a nowa jest raczej chaotyczna i nieurodziwa. El Medano ma jednak coś innego – bardzo chill’outowy, serferski klimat. Nie ma tu wielkich hoteli, większość opcji zakwaterowania to apartamenty, nadające się też na tę mniejszą kieszeń. Nasze mieszkanie kosztowało 40 eur za dobę. Świetnie wyposażone, wygodne, niedawno wyremontowane.
Knajpki w mieście raczej niezobowiązujące, okupowane przez serferów młodszych i starszych. To rodzaj turysty robi tutaj atmosferę. Jeśli drażni Cię widok betonowych molochów z basenami, El Medano Ci tego oszczędzi. Zaoferuje za to fajną plażę, kilka szkół kite- i windserfingu, niezobowiązujące knajpki z widokiem na kolorowe latawce w zatoce i mega luz.
Alcala – miejscowość po zachodniej stronie południowego wybrzeża. Odkryliśmy ją dzięki rekomendacji naszej kuzynki. Miejscowość ma ładną architekturę, przyjemny placyk z lokalnymi w charakterze barami, tylko jeden duży hotel na wybrzeżu (nawet wyględny), kilka małych, ale urokliwych plaż i nadmorską promenadę łączącą ją z kolejną miejscowością – La Arena. Bardzo blisko do Los Gigantes i Masca. Jeśli wolicie bardziej kameralne miejscówki, w których linia brzegowa nie jest przywłaszczona przez kompleksy hotelowe, to Wam też się spodoba.
8. Mnóstwo opcji na aktywnie spędzony czas.
Już poprzednie punkty mówią o tym, że nudy nie ma. Trzeba mieć solidny tydzień, żeby „zaliczyć” powyższe atrakcje, a przecież to tylko te, które nam się najbardziej podobały. Jeśli jednak lubicie się na urlopie trochę zmęczyć fizycznie, to Teneryfa znów proponuje bardzo wiele.
O El Medano i o sportach wodnych już pisałam. Plaża w tej miejscowości jest bardzo duża, a woda w zatoce płytka, co pomaga początkującym. W tym okresie roku nauka jest jednak skomplikowana przez nieprzewidywalną i zmienną pogodę. Albo nie było wiatru, albo był za duży. W konsekwencji tych zawirowań pogodowych, nie udało nam się zrobić pełnego kursu. Zaawansowani jednak dawali czadu nawet podczas sztormu 😉
Góry Anaga, Park El Teide czy okolice wąwozu Masca oferują mnóstwo tras spacerowych dla relaksu, ale też trekkingowych, na kilka godzin porządnej wędrówki po górach.
O jakiś standardach typu rower albo parki wodne już nawet nie wspominam.
9. Jest co jeść!
Teneryfa to zagłębienie knajpek, restauracji, barów na każdą kieszeń, na każdy humor i gust. Oferuje wszystkie moje ulubione przysmaki kontynentalnej Hiszpanii (np. churros, tortilla espaniola, pimientos de padron, paella), ale też sporo lokalnych specjałów no i pełen wybór świeżych owoców morza.
Moje subiektywne „3 must try” to:
- Patatas arrugadas albo patatas canarias – młode ziemniaczki, gotowane w skórce w mocno osolonej wodzie podawane z dwoma sosami: mojo rojo (paprykowy, ostry) i mojo verde (pietruszkowo-limonkowy i łagodny). Serwowane jako dodatek do dań głównych albo samodzielnie w ramach tapas. Ja tam jestem ziemniakowa, więc ukochałam 🙂
- Queso fresco de cabra – fantastyczny ser kozi o konsystencji przypominającej trochę halloumi, trochę nasz polski ser koryciński. Doskonały w każdej postaci: na surowo do konfitur (szczególnie figowej) albo grillowany/smażony na słodko z lokalnym miodem albo wytrawnie z kanaryjskimi mojos rojo i verde – THE BEST of Teneryfa jak dla mnie.
- Barraquito – doskonałe TRIO na zakończenie posiłku: coś na trawienie (likier cytrusowy), coś słodkiego w ramach deseru (mleczko skondensowane) i kawa na pobudzenie (espresso). Dla podrasowania smaku i aromatu – skórka z cytryny i cynamon na pokrywie ze spienionego mleka. Prawie mi umknęło!!! Dzięki Kamila za ratunek 😉
Jest też oczywiście sporo lokalnych, ciekawych potraw, często w formie „gulaszu”, przyprawionego dużą ilością papryki i kuminu. Głównym składnikiem może być mięso (kozie albo królicze na przykład) lub ryby (ja skosztowałam rekina – świetny!). Częstym dodatkiem będzie też cieciorka.
Podrzucam parę sprawdzonych przez nas adresów kulinarnych, które się wyróżniły i przy okazji dziękujemy Kamili i Zuzi za rekomendacje!
- Terrazas del Sauzal – północ, El Sauzal
https://g.page/TerrazasdelSauzal?share
Świetny tatar z tuńczyka, grillowana ośmiornica i generalnie – ryby. Widok na dramatyzm oceanu w El Sauzal i wulkan El Teide. Raczej bardziej wykwintna, z białymi obrusami 😉 Świetna na kolację przy absolutnie spektakularnym zachodzie słońca.
- El Porron Tasca Andaluza – północ, Santa Cruz
https://g.page/ElPorronTascaAndaluza?share
Tylko kilka stolików na typowo „knajpianej” uliczce stolicy Teneryfy. Najczęściej porezerwowane. Udało nam się załapać przy drugiej próbie… i był to najlepszy posiłek naszego całego pobytu. Bardzo proste jedzenie, ale z dużą uwagą na jakość składników. I zabawny kelner z okrągłym brzuszkiem, który po twarzach gości zgaduje, co powinni zjeść… i chyba się nie myli, bo do knajpy ciągle kolejki. U mnie też trafił 🙂
- Casa Churro – północ, La Laguna
https://goo.gl/maps/qeJXHeT3cvuMYiUj8
Jakie churros!!! Grzechu warte! Nieważne, że gluten, że tłuste… Wspaniałe!!! Takie babcine, hojne racuszki. Żadne tam cukiernicze cudo. Uczciwy, retro-racuch. Obłędne – MUST!
- Tito’s Bodeguita – północ, okolice La Orotava
https://g.page/Titos-Bodeguita-181233911944325?share
Bardzo przyjemne miejsce, z pięknie zagospodarowanym ogrodem, dużą ilością stolików na zewnątrz (ważne w okresie obostrzeń covidowych) i z solidnym menu. Dużo ryb, grillowanych mięs (porcje z rodzaju „3osobowa rodzina się pożywi”), trochę lokalnych specjałów. Bogdan wybrał królika w stylu kanaryjskim, nawet mu trochę podjadłam choć mięsa praktycznie nie jem. Ale to w ramach poszerzania horyzontów kulinarnych 😉 Dooobry był…
- Agua Cafe – południe, El Medano
https://goo.gl/maps/pqAz4WaqddPtWqJK6
Bardzo luzacka knajpka, chętnie wybierana przez serferów po całym dniu szaleństw na wodzie. Jedzenie bardzo proste, ale jakościowe. Dobry wybór tapas, wieeeelkie sałatki z kozim serem albo tuńczykiem, potężne hambuksy i sandwicze. Ale takie wiecie – od serca i z fajnymi składnikami. Co robi magię tego miejsca to widok na zatokę z kolorowymi kite’ami, serferska klientela i absolutnie przeurocza obsługa zgrai pozytywnie zakręconych dziewczyn.
- Barrio Cabezo – południe, El Medano
https://g.page/BarrioCabezo-104911129855854?share
Maleńkie miejsce poza deptakami, placami i promenadą. Takie hipsterskie bistro, trochę rodem z Berlińskiego Kreuzbergu. Jakby niezbyt czyste, jakby im nie zależało, ale jedzenie zdecydowanie ponad średnią, szczególnie jak na El Medano. Doskonałe domowe makarony!!!
- Sauco – południe, Alcala
https://goo.gl/maps/dUPQ6C9frkRrkBSr6
Włoskie smaki z widokiem na kawałek pięknego wybrzeża. Raczej proste dania, ale z dobrymi składnikami, solidne po prostu. Nietuzinkowa obsługa, która ma zdecydowanie kabaretowe ciągoty Kelner potrafił pożegnać klienta wojskową musztrą (baczność, w prawo marsz!), a ten się podporządkował! 🙂
10. Obserwatorium astronomiczne w El Teide
Zamknięte przez pandemię, ale choć nie widzieliśmy, uznajemy za poważny powód wizyty na Teneryfie. Międzynarodowe obserwatorium skupia kilkadziesiąt teleskopów z wielu państw akurat w tej lokalizacji, bo (patrz pkt.1) – klimat jest tutaj wyjątkowy, a niebo znakomitą większość roku pozostaje bezchmurne.
W normalnych warunkach można je zwiedzać i popatrzeć przez teleskop na słońce! No meeeega…. Prawda?
Teneryfa w czasie zarazy
A na koniec – jak wyglądało życie turysty na Teneryfie w trakcie pandemii na przełomie grudnia i stycznia:
- Wjechać na wyspę można było tylko z negatywnym wynikiem testu PCR wykonanego maksymalnie 72h przed wylądowaniem.
- Sklepy działały normalnie, z limitem osób w zależności od powierzchni. Najbardziej cierpieli klienci sklepów ze sneakersami w trakcie „rebajas” 😉 Kolejki na godzinę stania.
- Restauracje mogą obsługiwać tylko stoliki na zewnątrz. Choć na wyspie raczej pustki, turystów strasznie mało, to obostrzenie utrudnia dostanie stolika w dobrej restauracji no i większość najlepszych knajp nie dysponowało tyloma stolikami na zewnątrz, aby opłaciło się prowadzić działalność w tych warunkach (najlepsze knajpy są zwykle poza promenadami i placami…).
- Stoliki w lokalach zawsze są dezynfekowane po poprzednich klientach. Nie ma ściemy.
- Niektóre obiekty są niestety zamknięte dla odwiedzających – np. Obserwatorium w El Teide 🙁
- Nie dało się turystycznie popłynąć promem na inne wyspy, ominęła nas La Gomera, którą mieliśmy w planach.
- Maseczkę należy nosić zawsze i wszędzie i WSZYSCY się do tego stosują – nawet Bogdan 🙂
Zostaw Komentarz