Pomalować słonia, przytulić tygrysa…

with Brak komentarzy

Top nr. 4 - Słonie w Baan Chang Elephant Park

 

Muszę się od razu przyznać, że to najtrudniejszy jak dotąd artykuł, jaki piszę na tego bloga i przepraszam – najdłuższy 🙂 Powód jest taki, że ten „Top” z Tajlandii będzie jednocześnie i jednym z 3 najlepszych przeżyć, jakich doświadczyłam w podróży kiedykolwiek i dużym kacem moralnym.  Dlatego wyjątkowo ten wpis będzie zarówno „Top’em” jak i częścią retro poświęconą bolesnym lekcjom, czyli temu wszystkiemu, co się nie udało. Wypłyną z niego też jakieś wnioski i „Action points” na przyszłość.

Jeśli nie czytaliście wcześniejszych „Retro” – zapraszam do Słowniczka, żeby sprawdzić, co to jest!


Jestem wielką miłośniczką zwierząt. W domu rodzinnym mieliśmy koty, psy, kanarki, chomiki i raz- szczura. 1% swojego podatku zwykle oddaje WWF i często jestem z tego powodu przez znajomych delikatnie wyśmiewana – no bo po co wspierać jakieś tam rysie i goryle, skoro tyle ludzi potrzebuje pomocy? Wierzę w równowagę i mam poczucie, że cały ekosystem tej planety jest ważny, a za naturę jesteśmy po prostu jako myślące jednostki- odpowiedzialni. Mnie akurat ten temat rusza, tak już mam.

Mało wiedziałam o atrakcjach Azji zanim tam pojechałam. Zbierałam więc jak najwięcej informacji, żeby zaplanować nam 3 tygodniową wyprawę. Jak tylko napotkałam strony internetowe miejsc, w których można dotknąć tygrysa, wszystko we mnie zaczęło krzyczeć: „Taaaak! Musimy, musimy to zobaczyć!”. Dziś czuję się ze wspomnieniem tej pierwszej reakcji jak idiotka i ignorantka.

Zdjęcia z oficjalnej strony http://www.tigerkingdom.com/

Jeśli chodzi o tygrysy - opanowałam się zawczasu. Przejrzałam sporo zagranicznych stron internetowych, gdzie wszystkie przybytki Tajlandii pt.: „Przytul tygrysa” zostały już potraktowane dobrymi artykułami, które jasno określały etyczny problem takich praktyk. Bardzo się cieszę, że niedawno sporo artykułów i komentarzy czytałam również w Polskiej prasie i Internecie. National Geographic między innymi poruszyło temat skandalu z wiosny tego roku, gdy odkryto w popularnej „Tiger Temple” w Kanchanaburi, 40 martwych tygrysiątek. Artykuł dostępny tutaj.

Niestety parę lat do tyłu, to samo wydawnictwo wydało na rynku „10 niesamowitych przygód Neli”, jedną z bardzo popularnych książek podróżniczych, kierowanych do dzieci. Na okładce mała Nela przytula się do tygrysa w Tiger Kingdom – niczym nie różniącego się parku „rozrywki” od tego w Kanchanaburi. Przykro mi jak patrzę na tę książkę, bo od najmłodszych lat uczy nieodpowiedzialnej turystyki. Tak wcześnie zasiane marzenia mogą być później trudne do zracjonalizowania.

Kończąc temat parków z przytulaniem tygrysów – zwierzęta w tego typu miejscach są silnie narkotyzowane, żeby turyści mogli do nich blisko podejść i zrobić zdjęcie. Nie ma możliwości, żeby tak oswoić tygrysa, aby pozwolił sobie przypadkowym ludziom wkładać rękę do paszczy. Zwierzęta są tam traktowane bardzo źle, a tłumy odwiedzające te miejsca napędzają biznes, który do tej pory ciągle rósł, rosła też liczba więzionych i naćpanych zwierząt. Nie wspierajmy tego! Te zwierzęta powinny żyć na wolności.

Inaczej miała się sprawa słoni. Miejsc w Tajlandii, w których można pojeździć na słoniu, zobaczyć jak robi sztuczki, pokąpać się z nim w bajorku, a nawet pomalować w piękne wzory – jest ZATRZĘSIENIE!!! Aby móc pojeździć na słoniu, zwierzę musi zostać psychicznie złamane. Słonie są bardzo wrażliwymi zwierzętami, a tresura którą muszą przejść, żeby jeździć pod człowiekiem, zawsze z użyciem przemocy, jest ogromną krzywdą. Z drugiej strony – Tajlandia jest pełna takich zwierząt i nie zawsze widać jakąś wielką brutalność w obchodzeniu się z nimi. Pierwsze wrażenie jest takie, że w ich kulturze to jest jakiś rodzaj domowego zwierzęcia.

Przejrzałam dziesiątki miejsc w Tajlandii, gdzie można spędzić czas ze słoniem. Ciągle miałam wątpliwości, czy nie wpadnę w taki sam kanał jak w przypadku tygrysów. I wtedy usłyszałam audycję Tomka Michniewicza na PR 1 – „Reszta Świata”.

Był to wywiad z Katarzyną Boni, która dobrze się na Azji zna. Rozmówczyni jednoznacznie skrytykowała słoniowe atrakcje, ale też wskazała na dobry trop – parki słoni, które odkupują je z miejsc, gdzie są źle traktowane i umożliwiają spędzenie z nimi czasu turystom, ale bez męczenia zwierząt. Konkretny park, który poleciła nazywał się Elephant Nature Park i mieści się na północy kraju, niedaleko Chiang Mai. Napisałam tam od razu, ale niestety nie mieli już miejsc w trakcie naszego planowanego pobytu w Tajlandii. Zaczęłam więc szukać czegoś podobnego i znalazłam Baan Chang Elephant Park, który wydawał się działać na podobnych zasadach. Udało mi się wykupić pakiet w tym ośrodku i faktycznie spędziliśmy 2 piękne dni z tymi fantastycznymi stworzeniami.

 

 

Najpierw opis z perspektywy pięknych przeżyć

Całe doświadczenie opiera się na bliskim spotkaniu ze zwierzętami, które obejmuje ich karmienie , kąpanie się z nimi w jeziorze, spacer po dżungli jadąc dwójkami na jednym słoniu – bez kosza, tylko na oklep. Opiekun grupy (około 10 osób) opowiada o ich zwyczajach, samym ośrodku, jego historii i misji, która wydaje się bardzo szlachetna – odkupowanie słoni z miejsc, gdzie cierpią i zapewnienie im lepszych warunków życia, choć ciągle pod dyktando człowieka. Ciężko opisać euforię, w którą się wpada, kiedy można nawiązać kontakt z tym olbrzymem. Słonie są tak niezwykle myślące, tak inteligentne, że nieraz czułam się przez nie onieśmielona i wcale nie przez ich potęgę, ale właśnie umysł i ich świdrujące, analizujące spojrzenie.

Większość grupy nie została na drugi dzień, więc z jeszcze tylko jedną parą udaliśmy się na kilkugodzinny spacer po dżungli. Jazda na słoniu na oklep wymaga trochę skupienia i trzymania równowagi. W którymś momencie, kiedy schodziliśmy ze stromej górki, prawie spadłam z szyi tego olbrzyma. Zwierzę mnie obroniło, przytrzymując mnie uszami. Potem zauważyłam, że ilekroć pojawiał się przed nami bardziej wymagający kawałek drogi, okalała mi łydki uszami, żeby mnie przytrzymać. W środku dżungli zatrzymaliśmy się na posiłek. Słonie poszły sobie same w gęsty busz, spacerowały gdzie chciały. My zjedliśmy przygotowany wcześniej ryż z kurczakiem. Po około godzinie, zwierzaki same wróciły, potowarzyszyły nam jeszcze podczas przerwy. Nikt ich siłą tam nie zapraszał, nie ściągał z powrotem siłą. Wydawało się, że uczestniczą w spotkaniu jak równy z równym 🙂

 

A teraz z perspektywy tego, co poszło nie tak dobrze.

Mimo, że nie można zaprzeczyć, iż słonie w tym ośrodku nie mają źle, to… Dużą część czasu są uwiązane na łańcuchach na placu, stłoczone w wielkie stado. Opiekun tłumaczył, że to dla naszego i samych słoni bezpieczeństwa i tylko na czas karmienia, ale prawda jest taka, że noc również spędzały przywiązane. Mają sporo swobody i przyjemny duży teren dookoła, ale jednak jest to limitowane i napędzane przez grupy turystów – to rytm tego biznesowego przedsięwzięcia decyduje, czy słonie teraz jedzą, czy spacerują, czy się kąpią. Keeperzy, czyli opiekunowie zwierząt (każdy słoń ma swojego), wożą ze sobą ostry harpun i chociaż nie jest on może często używany, ale jednak służy do zadawania im krzywdy.

Na pierwszy rzut oka to miejsce bardzo przypominało Elephant Natural Park, ale różnica jest bardzo znacząca. W ENP nie jeździ się na słoniach w ogóle, karmienie odbywa się ze specjalnych platform, które zabezpieczają turystów, a dzięki temu słonie mogą chodzić wolno. Nie stosuje się łańcuchów, ani harpunów. Można słoniom towarzyszyć, ale na ich zasadach.

Nie mam jednoznacznie złej opinii na temat Baan Chang Elephant Park. Nie widziałam, żeby ktoś zwierzęta męczył.  Przez całe dwa dni wydawało się, że słonie bawią się dobrze w naszym towarzystwie, nie były siłą zmuszane do spaceru albo kąpieli w jeziorze. Szczególnie to drugie wywoływało u zwierzaków prawdziwą euforię. Pytanie tylko na ile prawdą jest, że te słonie zostały uratowane i mają lepiej niż kiedyś? A może były tresowane specjalnie pod to przedsięwzięcie? No i po co używa się ciągle wobec nich łańcuchów i harpunów, których jak widać na przykładzie ENP, można uniknąć? Tych pytań dzisiaj jest dla mnie za wiele.

Bezpośrednio po tym doświadczeniu, byłam zachwycona. Refleksja przyszła trochę później. Na pewno wybraliśmy opcję lepszą niż większość standardowych atrakcji pt. „pomaluj słonia”, ale z dzisiejszą wiedzą, poczekałabym na dostępność Elephant Natural Park i przesunęła to doświadczenie na tak zwany „następny raz”.

I to jest dla mnie ważna lekcja na przyszłość. Pierwsza podstawowa zasada: dzikie zwierzęta są najpiękniejsze na wolności. Jeśli płacić to Parkom Narodowym i Rezerwatom albo inicjatywom, których jesteśmy pewni. Gdybym spędziła więcej czasu na poszukaniu informacji o Baan Chang, pewnie by do mnie dotarło, że nie przyłożę ręki do czegoś szlachetnego, a jedynie zakupię omiecioną trochę z brudnego kurzu atrakcję turystyczną, gdzie zwierzęta są zwykłym sposobem na zarobek.

Teraz przy okazji przygotowywania tego posta, znalazłam cenny wpis na blogu kobiety, która miała okazję zwiedzić oba parki - dostępny tutaj. Jeśli ktoś z Was czyta mój artykuł, bo rozważa skorzystanie z oferty któregoś z tych dwóch ośrodków – polecam lekturze to porównanie i generalnie – przemyślenie tematu i potraktowanie go swoim sumieniem. 

 

Koniec 🙂 Gratuluję wszystkim, którzy dotrwali! 

Zostaw Komentarz