Zimbabwe – tworząc swoją własną historię

with Brak komentarzy

Zimbabwe - jechać czy nie jechać? Oto jest pytanie...

Wielu odradzało nam wizytę w tym kraju. Głównie przez policję, która z biedy i nieudolnego państwa jest maksymalnie skorumpowana i lubi nękać białoskórych przybyszów.

Główną atrakcją turystyczną Zimbabwe są Wodospady Wiktorii i okoliczne aktywności takie jak rafting po rzece Zambezi albo skok na bungee z mostu na tej rzece. Można je wszystkie „zaliczyć” przeskakując przez granicę na dzień albo dwa z Botswany, która spokojniejsza i lepiej przygotowana do goszczenia turystów, zwykle jest bazą wypadową do zimbabweńskich punktów programu.

Też mogliśmy tak zrobić, gdyby nie to, że bardzo chcieliśmy odwiedzić Imire – prywatny rezerwat przyrody, prowadzący program rozrodu czarnych nosorożców, ukochane miejsce Tomka Michniewicza, którego od lat śledzę jako podróżnika, dziennikarza i pisarza. Zainspirował mnie do wielu z podróży, które z Bogdanem odbyliśmy i Imire było dla mnie trochę symbolem, trochę punktem kulminacyjnym tego roku i tej podróży. Nie dlatego, że spodziewałam się nie wiadomo jak wielkich wrażeń po tym miejscu. Spędzimy w Afryce ponad 2 miesiące, wiedziałam, że Imire nie jest żadnym „highlightem” w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Ale parę lat temu, jak czytałam „Gorączkę” Tomka Michniewicza, pomyślałam sobie, że bardzo bym chciała Imire odwiedzić i wtedy wydało mi się to jakąś straszną, nierealną mrzonką. Zimbabwe było zupełnie niedostępnym dla mnie końcem świata. Zależało mi, żeby sobie udowodnić, że po prostu można to zrobić – można wsiąść w samochód, przejechać te dodatkowe 1000km i dojechać do celu 🙂

Po wysłuchaniu kilkunastu historii pt.: policja będzie Was zastraszać, przygotujcie się na długie dyskusje i niestety konieczność zapłacenia łapówki od czasu do czasu, postanowiliśmy stworzyć naszą własną historię.

Jak się jeździ po Zimbabwe? Faktycznie – ciężko 🙂 Blokady policyjne, w środku „nicości”, rozmieszczone co 20-30km to standard i bardzo spowalniają podróż. Nie mam pojęcia, ile razy nas zatrzymano… Może 25? Może 30? Trochę szacuję, bo po ósmej przestałam liczyć, a to było w pierwszej połowie pierwszego dnia podróży… Można tego uniknąć, zbaczając z głównych dróg, ale to wtedy oznacza średnią prędkość 30-40km/h, bo droga ze swoimi dziurami, wertepami i innymi niespodziankami na więcej nie pozwala. Jadąc do Imire, przejechaliśmy około 120km taką drogą. Wracając, woleliśmy wybrać główną drogę i pogawędki z policją.

Policja… to w Zimbabwe złożony temat. Tak samo, jak Zimbabwe jest po prostu bardzo złożonym tematem. Kraj, od kilkudziesięciu lat rządzony ręką bezwzględnego dyktatora Roberta Mugabe, praktycznie już jawnie oskarżanym na forum międzynarodowym o zbrodnie przeciwko ludzkości, z jednego z najlepiej prosperujących państw Afryki stoczył się przez ostatnie lata na dno. Policja to narzędzie tej właśnie władzy, więc nie wątpię, że można trafić na drodze na bardzo złych ludzi w mundurze. Jednak jak wszędzie, tak i tutaj, będą pozostawali w mniejszości. Jak się do tego dołoży trochę szczęścia – można przejechać ten kraj z tylko dobrymi wspomnieniami.

Nam się to udało, a historie były raczej zabawne niż straszne.

Zapłaciliśmy 2 razy:

  • Za przekroczenie prędkości, bo faktycznie ją przekroczyliśmy 🙂 Bogdan nie zauważył dodatkowego ograniczenia, należało nam się. – 20 USD.
  • Za nieposzanowanie nakazu zatrzymania się na może 20tej blokadzie. Zatrzymaliśmy się 2m za znakiem stop, bo myśleliśmy, że każą nam jechać dalej (nigdy nie doszliśmy, które gesty ich rąk mówią zwolnij, stój i jedź 🙂 ). To była oczywista ściema. Pokłóciliśmy się trochę, żeby „zejść z ceny” i jak pani policjantka zupełnie błagalnym tonem powiedziała: „Ale może Pan po prostu zapłacić? Prooooszę…”… - odpuściliśmy i daliśmy jej 10 USD (połowę wyjściowej stawki). Policjantka była bardziej żałosna i smutna niż straszna.

Raz, przy wyjeździe z obozu w Victoria Falls, policja nas zatrzymała, twierdząc, że nie włączyliśmy kierunkowskazu. Stali w takim miejscu, że nawet nie mogli tego widzieć. Bogdan tym razem postanowił wziąć ich na zmęczenie i nie płacić. Panowie byli bardzo uparci, na ławeczce obok nas zebrało się spore stadko miejscowych, obserwujących z zainteresowaniem całą sytuację. Dyskusja trwała może z 10min, kiedy Bogdan wpadł na pomysł, że powoła świadka. Zaproponował, żeby podejść do pani ochroniarz, otwierającej nam szlaban na obozowisku, żeby zapytać, czy widziała, że włączyliśmy kierunkowskaz. Byłam przekonana, że to zły pomysł, że pani się wystraszy i nic nie powie. Ale w Zimbabwe nikt władzy nie lubi. Miała radochę z utarcia im nosa i potwierdziła, że kierunkowskaz był. Panowie policjanci udzielili więc Bogdanowi jedynie pouczenia, żeby włączał go nieco wcześniej. W drodze do samochodu Bogdan podniósł do góry rękę i pokazał znak victorii stadku z ławeczki, które przywitało go brawami i okrzykami zwycięstwa.

A poza tym – mieliśmy mnóstwo miłych pogawędek z policjantami przy okazji tych licznych patroli. A to podziwiali nasz samochód, że taki fajny dom na kółkach. A to pomagali nam rozstrzygnąć, którą drogę do Imire obrać. Po 3 dniach, jak wracaliśmy tą samą drogą, panowie policjanci nas pamiętali i kontrolę zaczęli od razu od pytania: „Jak było w Imire?!” 🙂

Ale najlepsza historia na blokadzie zdarzyła nam się na samym początku, po przekroczeniu granicy. Po przejechaniu dosłownie 5km, zatrzymuje nas policja. Myślimy sobie w duchu: „Szlag by to trafił. Tyle się nasłuchaliśmy no i się zaczyna.” Policjanci pytają, gdzie jedziemy. Nie rozumiemy najpierw, o co im chodzi no i pewnie mamy nieco wystraszony wyraz twarzy, bo to nasz „blokadowy debiut”. W końcu odpowiadam, gdzie jedziemy, a oni na to, że pomyliliśmy drogi. W popłochu sprawdzamy na mapie, o co chodzi i faktycznie okazuje się, że powinniśmy byli skręcić w prawo 500m wcześniej. A pan policjant na to: „No i co? Naopowiadali Wam złych historii o policji w Zimbabwe, a to widzicie- nieprawda. My jesteśmy tu po to, żeby Wam pomagać. Szerokiej drogi!”. No to tak to…

Faktem jest, że prawie na każdej blokadzie, jeśli już sprawdzano to jakiś fragment, ale dokładnie np. wszystkie światła zewnętrzne, albo dokumenty wozu wraz z numerami nadwozia wybitymi pod szybą, albo czy mamy trójkąty ostrzegawcze i gaśnice (trzeba mieć po dwie sztuki), albo czy mamy dokument potwierdzający wjazd do Zimbabwe samochodem i stosowną opłatę. Mieliśmy wszystko, gdyby czegoś brakowało płacilibyśmy pewnie za każdym razem. 

Pobyt w Imire był fantastyczny. Jako że korzystaliśmy z Manufaktury Podróży, Tomek Michniewicz nas wcześniej zapowiedział u właścicieli. Mogliśmy spędzić sporo czasu z rengersami, chodząc po buszu, ucząc się tropić nosorożce, chłonąc tamtą, dość niepowtarzalną, atmosferę. Dowiedzieliśmy się sporo o nosorożcach i słoniach. Mogliśmy obejrzeć zwierzęta z bardzo bliska, bo są „na wpół” oswojone. Biegają sobie wolno, ale do człowieka są bardzo przyzwyczajone.

Jeśli będziecie kiedyś w okolicach – warto zajrzeć do Imire i wjechać głębiej w Zimbabwe.  Warto tworzyć swoje własne historie.

Zostaw Komentarz