Namibia - ludzie z plemienia San
Czy zastanawialiście się czasem, czym dla Was jest „inny świat”? Macie jakieś miejsce na ziemi, które chcielibyście odwiedzić dlatego, że jest tak bardzo inne od tego, co znacie?
Afryka, jako kontynent, jest doskonałym miejscem na poszukiwanie rzeczywistości różnych od naszej.
Innym światem będzie na przykład afrykańskie plemię San, Buszmeni z Namibii, uważani za jedną z najstarszych ras na ziemi, jeśli po prostu nie najstarszą.
Odwiedziliśmy po drodze jedną z ich wiosek. Nie mieliśmy pewności, jaką to będzie miało formułę i czy przypadkiem nie przyłożymy ręki do jakiejś kiepskiej historii, tak jak ta z kobietami z plemienia Karen w Tajlandii, które dzisiaj są zmuszane do nakładania obręczy do wydłużania szyi, aby zaspokoić turystyczny głód.
Wydaje się, że w przypadku wioski San nie o to chodzi, choć gdzieś już wyczytałam, że podobno państwo ogranicza im dostęp do cywilizacji, aby kultywować ich zwyczaje i kulturę – nie wiem, jak jest w rzeczywistości, ale napiszę, jak to wyglądało z punktu widzenia ich gościa.
Buszmeni nadal kultywują swoją tradycję, mieszkają daleko od cywilizacji (choć już trochę z niej korzystają chociażby niekoniecznie ciągle biegają ubrani w skórzane opaski, przewodnik powitał nas w zwykłej, znoszonej bluzie dresowej), ich domem jest busz, a żyją bardzo pierwotnie. Porozumiewają się we własnym, mlaskająco-klikającym języku, po angielsku mówi tylko garstka (3-4 osoby, które występują w roli przewodników). W celu pozyskania funduszy dla całej społeczności zapraszają jednak gości z daleka w ramach projektu „Living Museum”, w którym prezentują trochę swojej kulty, namawiają turystów na zakup paru pamiątek i wszyscy ostatecznie są zadowoleni.
Spędziliśmy z plemieniem San parę leniwych godzin, w trakcie których jego członkowie z dużym zaangażowaniem, szczególnie ze strony panów, starali nam się pokazać kilka elementów ze swojego życia i kultury. Bogdan rozpalił z Buszmenami ogień, pocierając drewno o drewno, nauczył się strugać łuk i dowiedział się jak są robione strzały, ale też skąd pozyskiwana jest trucizna do polowań. Na koniec podchodził nawet zwierzynę z myśliwym. Musiałam się bardzo powstrzymywać, żeby nie parsknąć śmiechem i nikogo przy tym nie obrazić, kiedy Bogdan skradał się z myśliwym do instalacji z siana, udającej antylopę, którą potem starał się nawet ustrzelić! 🙂 Bez sukcesu – strzały naprawdę daleko niosą!
Poszliśmy też na godzinny spacer, aby się przekonać, że jałowy i suchy o tej porze roku busz okazał się skarbnicą niezbędnych do życia produktów… W korzeniach suchych krzaków można znaleźć lekarstwo na obolałe mięśnie pachnące tak, jak olejki używane do tajskiego masażu, pod ziemią kryją się bulwy podobne do znanego przez nas ziemniaka, a z jeszcze innej rośliny, nawet w trakcie suszy, można pozyskać wodę.
Ja posiedziałam chwilę z kobietami, które uczyły mnie jak robić naprawdę całkiem ładną i niezwykle pracochłonną biżuterię ze skorupek strusich jajek, a potem większość czasu spędziłam obserwując wioskę i robiąc zdjęcia. Czas płynął leniwie dokładnie tak, jak tysiące lat temu…
Zakończyliśmy naszą wizytę pokazem 3 pieśni i tańców: na powitanie gości, podziękowanie za deszcz i rytualny taniec słonia. Trzeba przyznać, że plemię dało czadu, a pieśni jeszcze do dziś brzmią mi w głowie.
W Namibii jest jeszcze jedno bardzo ważne miejsce, które ma związek z plemieniem San, a mianowicie – malunki naskalne w regionie gór Brandberg, a w szczególności jeden, zwany powszechnie „White Lady” choć ani z białym człowiekiem, ani z kobietą nie ma nic wspólnego…
Malunki zostały odkryte przez niemieckiego żołnierza w 1917 roku. W 1930 roku, francuski archeolog nazwał je „White Lady”, bo główna postać na swoistym „obrazie” przypominała mu białą kobietę właśnie. Nazwa poszła w świat i dzisiaj bezskutecznie próbuje się ją zmienić. Malunek przedstawia bowiem szamana w trakcie rytualnego tańca. Szaman jest ubrany w ozdobny strój, więc skojarzył się francuzowi z kobietą. Dół ciała aż po pachy ma białe, bo po kilku godzinach wyczerpującego tańca, cały jest pokryty kurzem… Malunki mają od 5 do 2 tysięcy lat i te starsze zostały prawdopodobnie namalowane przez członków plemienia San.
Ostatecznie, mimo dużego sceptycyzmu który nam towarzyszył przed wizytą u Buszmenów, uznaliśmy ten czas za bardzo cenny. Mam nadzieję, że Ci ludzie żyją w ten sposób, bo tak chcą, że "kilka groszy" od nas i innych gości wspomoże tę społeczność i przez krótką chwilę będzie się im dzięki tym funduszom żyło lepiej. My mieliśmy dużo przyjemności z obcowania z nimi. Ugościli nas niezwykle życzliwie, poświęcili nam swój czas z pełnym zaangażowaniem. My się przy okazji czegoś nauczyliśmy, dowiedzieliśmy, a ja nacieszyłam oko pięknymi obrazami ludzi, którzy nieważne jak mocno pomarszczeni od niełatwego życia, jakie wiodą, wydali mi się bardzo piękni.
Zostaw Komentarz