Ameryka Południowa – retrospekcja z podróży

with 2 komentarze

Retrospekcji z Ameryki Południowej nadszedł czas!

Odkopałam ten tekst parę dni temu. Powstał po powrocie z Ameryki Południowej do Polski, ale zanim zdołałam go opublikować, byliśmy już w RPA z głową pełną nowych wrażeń, obaw, emocji i ostatecznie zupełnie o nim zapomniałam. A to ważny tekst! Jedyne retro, jakie udało mi się przez ten rok zrobić! 

Retrospekcja to ważna część Scrum’a (zajrzyjcie do Słowniczka), ale też istotna umiejętność w życiu. Umiejętność pochylenia się nad kawałkiem swojej „roboty” i wypunktowania wszystkiego, co ważne. Z sukcesów i porażek rodzą się bowiem lekcje na przyszłość, a to dzięki nim jest szansa na rozwój i poprawę. Dzięki dobrze przepracowanym lekcjom mamy wpływ na to, jak może wyglądać nasza (i nie tylko!) przyszłość.

Zapraszam na retro z Ameryki Południowej! 🙂 Przypomnijcie sobie razem z nami nasze pierwsze 4 miesiące podróży. Obiecuję sobie, że retro z Afryki nie będzie tyle czekało! Już wkrótce siadam do podsumowania.


 

Retro (zajrzyjcie do Słowniczka) miałam w planie przeprowadzać po każdym sprincie. Przerosło mnie to jednak czasowo. Retrospekcja jest jednak niezwykle ważnym elementem Scruma, a dla mnie chyba też życia tak generalnie, więc zabieram się do roboty.


Za co/Komu jesteśmy wdzięczni?

  • Wszystkim dobrym ludziom spotkanym po drodze, a mieliśmy szczęście tylko do takich. Nic złego nas w Ameryce nie spotkało. Wręcz przeciwnie – mamy całą listę przykładów życzliwości i chęci do pomocy. Mieszkańcy Ameryki Południowej nauczyli nas szczerego, niezobowiązującego uśmiechu do drugiego człowieka. Brzmi banalnie? Rozejrzyjcie się po ulicach w Polsce i zobaczcie jak mało mamy tego uśmiechu na co dzień. To poważny i cenny dla nas kapitał.

 

Co poszło dobrze?

Czyli top 5 Ameryki w 5 różnych kategoriach (próbowałam ograniczyć do trzech, ale się nie da... )

 

  • Najważniejsze miejsce, jakie odwiedziliśmy – Boliwia.

Z całej 4-miesięcznej wyprawy ten kraj był dla nas najważniejszym doświadczeniem. Ciężko tam pozostać jedynie biernym turystą. Boliwijczycy wciągają swoich gości w swoją trudną historię, angażują emocje, dzielą się swoimi frustracjami, zapraszają do świata, który utknął gdzieś dawno temu w przeszłości i nie może się z tamtego miejsca ruszyć przez problemy ekonomiczne, polityczne i społeczne. Widać to na ulicach i w dawnej kopalni srebra w Potosi, w pionowych ścianach miejskiej dżungli w La Paz, w bezpańskich psach ze skołtunioną aż do skóry sierścią, smutnych minach świętujących karnawał w Copacabanie albo w zaciętych twarzach protestujących przeciwko kolejnemu referendum o przedłużeniu rządów obecnego prezydenta. Czuć ten ogólny żal jakby wszędzie, w powietrzu. Jednocześnie to najbardziej autentyczne państwo Ameryki Południowej, jakie udało nam się odwiedzić… do bólu szczere i przy swoim zdystansowaniu do „białego” przybysza – ciągle bardzo gościnne.

  • Najpiękniejsze miejsce, jakie odwiedziliśmy

Pustynia Atacama i krajobrazy w trakcie wyprawy na Salar de Uyuni Prawdziwych cudów natury widzieliśmy przez te 4 miesiące dziesiątki. Wydawałoby się, że z tego wszystkiego ciężko będzie wybrać, a prawda jest taka, że w ogóle nie miałam z tym problemu. Może to moja miłość do „Gwiezdnych wojen” pomogła mi zdecydować? Ta część świata nie wygląda po prostu jak Ziemia. Oprócz oczywistego piękna, którego się tam doświadcza, można się przez chwilę poczuć jakbyśmy podróżowali między odległymi galaktykami. Nierzeczywiste kolory, nieskończone przestrzenie i różnorodność, która sprawia, że dosłownie co godzinę przenosisz się do zupełnie nowej krainy… Dla mnie – krajobrazowy top-top’ów Ameryki Południowej i na pewno pierwsza liga tego, co miałam okazję w życiu widzieć.

  • Najbardziej gościnne miejsce, jakie odwiedziliśmy

Kolumbia!!! Kraina życzliwości doskonałej. Żaden inny kraj nas tak nie ugościł. Kolumbijczycy to najbardziej przyjazny i miły naród, jaki spotkaliśmy na swojej drodze, kiedykolwiek. To tam taksówkarz z własnej inicjatywy zamieniał się dla nas w przewodnika po mieście, pani w ulicznym barze oddawała źle odliczone przez nas banknoty (na naszą niekorzyść), tłumacząc jak je w przyszłości rozróżniać, żeby nas nikt nie oszukał, właściciel knajpy w Popayan zdejmował wszystkie ozdoby z parapetu, żebyśmy mogli na niego wejść i zrobić dobre zdjęcia procesji w Wielki Tydzień, a nasz gospodarz z hostelu w Salento codziennie pytał jak nam minął dzień i co widzieliśmy mimo, że sam nam wcześniej rozpisał cały plan pobytu. To w Kolumbii spotkałam największą wyrozumiałość dla mojego ułomnego hiszpańskiego, ale też największą determinację do komunikowania się ze mną w tym języku, bo im po prostu zależało, żeby mnie zrozumieć i być przeze mnie rozumianym.

  • Największa radość w trakcie tych 4 miesięcy

Galapagos. To była dla mnie czysta radość: spełniania marzenia z dzieciństwa, lekcji przyrody w atmosferze podobnej do zielonej szkoły w podstawówce, obcowania z dziką naturą w bardzo bliskiej odległości, chwili prawdziwego wytchnienia od trudnych historii z kontynentu.

Dodatkowo - 5 dni rejsu między wyspami archipelagu były również okazją do spotkania jednego z lepszych miksów ludzkich, zgromadzonych w jednym miejscu w jednym czasie. Mieliśmy parę geologów i podróżników z Izraela, duet kontrolerów lotów z Rzymu, finansistę Indonezyjczyka z Singapuru, właściciela firmy informatycznej z Genewy ze swoją partnerką pielęgniarką i dwie Amerykanki, uwielbiające słowo "amazing" w odniesieniu do wszystkiego i wpadające ciągle w pułapkę dyskusji z parą z Izraela, która ważyła każde słowo 🙂 Moment, w którym koleżanka Amerykanka skomentowała informację o podróży izraelskiej pary do Polski śladami własnych korzeni jako kolejny event z rodzaju "amazing" i komentarz Haima: " Well... I would rather use a word- important" (Ja bym raczej użył określenia: ważne.)" - bezcenny 🙂 To był czas bogaty w silne, ale „lekkie” emocje. 

  • Największe zaskoczenie w trakcie 4 miesięcy

Poznanie kultury Inków to dla nas największa wartość dodana, której się nie spodziewaliśmy przed wyjazdem. Żadne z nas nie pasjonowało się w szkole historią. Zupełnie jednak inaczej się historię poznaje, będąc w miejscu, którego ona dotyczy. A historia tego kontynentu jest elektryzująca. Nie tylko kolonializm, ale również wszystko to, co było przed Kolumbem. Najbardziej urzekł nas zmysł estetyczny Inków i wszystko to, co mogliśmy po nich zobaczyć. Ich wyczucie estetyki w architekturze czy wzornictwie obecnie nazywanym przemysłowym, zupełnie nas powaliło. Większość biżuterii czy tkanin, które oglądałam w muzeach w Peru spokojnie mogłabym dzisiaj ubrać. Naczynia czy sprzęty gospodarstwa domowego moglibyśmy użyć do ozdoby naszego mieszkania. Wszystko, co stworzyli, charakteryzuje ponadczasowe piękno, nie ma w tym żadnej przesady, nic takiego, co dzisiaj mogłoby uchodzić za kicz. Wszystko to, co po Inkach pozostało i co można dzisiaj oglądać, to mały ułamek ich spuścizny. Większość została niestety zniszczona. Ogromna strata…

Co poszło nie tak dobrze?

  • Patagonia – to się nie nadaje na autobus

Kiedy wspominam Patagonię, pamiętam z niej jedynie kilka konkretnych, „potężnych” w siłę oddziaływania obrazów i długie godziny w autokarach spędzane z ciągle tymi samymi ludźmi… Kilka albo i kilkanaście razy, na tych stepach po drodze, widziałam stada owiec poganiane przez gauchos. Zawsze wtedy myślałam o tym, że nie powinnam siedzieć wtedy w autokarze, że powinnam móc się zatrzymać i na ten obraz popatrzeć, bo to jest właśnie Patagonia. Dodatkowo zwiedzaliśmy tę krainę w totalnym szczycie sezonu. Pogoda wtedy może faktycznie niezła, ale tłumy są nieziemskie i zabiera to trochę patagońskiej magii. Mam niedosyt i tyle 🙂

 
  • Ekwador – za mało!

Nic w Ekwadorze poza Quito i Guayaquil nie widzieliśmy niestety. Galapagos jest zupełnie dla tego kraju niereprezentatywne, więc jak wymieniam Ekwador na liście państw, które w Ameryce Południowej odwiedziliśmy, mam silne poczucie nadużycia. Zdecydowanie do powtórzenia!

  • Brak doświadczenia w pakowaniu

To jest punkt bardzo babski i tylko mój 🙂 Boguś się pod tym raczej nie podpisze. Na temat pakowania i kompletowania najpotrzebniejszych rzeczy w podróży powstało mnóstwo postów na różnorodnych blogach, porad znajdziecie na ten temat sporo. Ci, co mnie znają wiedzą, że lubię być przygotowana. Tutaj również lekcję odrobiłam. Ale co z tego? 🙂 Naczytałam się o tym, jak to ważne, żeby brać rzeczy lekkie, szybko schnące. Jak świetnie sprawdzają się spodnie turystyczne i ciepłe polary. Jak to z kosmetyków do włosów to tylko oliwka, bo na odżywki nie masz czasu i miejsca. No i tak skompletowałam swoją garderobę i kosmetyczkę. Generalnie- bez sensu. Ostatecznie i tak praliśmy rzeczy w pralniach, które za parę dolarów załatwiały i pranie, i suszenie (co za różnica, jak szybko schną, jak i tak lądują w wielkich suszarkach), czasu miałam całkiem sporo i położenie odżywki na włosy nie było żadnym problemem, a oliwka w nadmiarze moje włosy obciąża. Takich przykładów bym jeszcze przytoczyła więcej. Ostatecznie nienawidziłam swojego plecaka i jego zawartości, brakowało mi dosłownie kilku rzeczy do tego, żeby poczuć się komfortowo. Dla mnie wniosek jest jeden – pakuj to, w czym dobrze się czujesz. Jeśli na co dzień nie nosisz sportowej odzieży, zapakuj oprócz spodni turystycznych parę swoich ulubionych dżinsów. Połowę czasu spędzisz w miastach! Nie potrzebujesz tam żadnej specjalistycznej odzieży. Jeśli masz swoje ulubione rytuały „łazienkowe” 😉 typu: maseczka cud, odżywka do włosów bez której się nie rozstajesz, eyeliner którym zwykle codziennie traktujesz oko – weź to ze sobą. Pilnuj jedynie wagi swojego plecaka. Zasada jest prosta – coś za coś. Dodatkowa para dżinsów to parę t-shirtów mniej. Butelka z odżywką do włosów to kilka innych gadżetów mniej – w moim przypadku na przykład cała menażeria kosmetyków do makijażu, bo akurat bez tego radzę sobie świetnie. I nie jest tak, że przecież można potem w drodze wszystko sobie kupić. Tak mówią faceci… Spróbuj w Boliwii kupić dobrze leżące dżinsy na kobietę 179 cm wzrostu – no powodzenia!!!

 

Nauki na przyszłość (Action points)

 

  • Kontekst jest ważny dla relacji

Przy okazji takiego pomysłu jak nasz, czyli porzucenia codziennego życia na rok wystawia się na próbę praktycznie wszystkie relacje: i te, które zostawiliśmy za sobą w Polsce i tą między nami samymi. O tym drugim przypadku za chwilę, ale jeśli chodzi o relacje pozostawione „w domu”, to szybko można w podróży zauważyć, że jak nie ma kontekstu, to i relacja często zanika albo bardzo słabnie. I teraz pytanie – czy to źle, czy to dobrze? Nauką dla mnie z pierwszych miesięcy podróży jest: ani źle, ani dobrze. Po prostu tak jest i nie należy się tym martwić, co jest cholernie trudne.

Nie jestem w stanie zliczyć sytuacji, w których było mi przykro, bo wydawało mi się, że ktoś o mnie zapomniał. Tak samo wiele było momentów, kiedy łapałam się na tym, że piszę do znajomych z żalem w podtekście, bo tak długo się do mnie nie odzywali… podczas, gdy w rzeczywistości to były na przykład… dwa tygodnie. Co dziwnego jest w braku kontaktu z nawet najlepszym znajomym przez dwa tygodnie? Standardowo – nic! To wręcz bardzo krótki okres. W podróży czas inaczej płynie. To trochę tak, jakbyśmy zmienili czasoprzestrzeń i nie ma szans, żeby się zsynchronizować z kolegą czy koleżanką, którzy zostali „przy biurku” w Warszawie albo w jakiejś innej rutynie, która nadaje życiu swoisty rytm i wyznacza interwały.

Pewnie, że istnieją relacje, dla których kontekst jest trwały, głównie to rodzina, która po prostu jest choć i tutaj pewne rytuały też mają znaczenie, a ciężko ich dotrzymać, jak się jest tysiące kilometrów od domu.

Ale mnóstwo jest też takich relacji, które żywią się konkretnym kontekstem, na przykład wszystkie relacje wyniesione z pracy. I one będą nikły albo chociaż słabły i tak już będzie i ani to dobre, ani to złe. Trzeba się z tym po prostu pogodzić. Ważna nauka dla mnie, bo wcale nie jestem przekonana, że liczą się tylko te relacje, które kontekstu nie potrzebują. O kontekst po prostu trzeba dbać i wiem, że to będzie moje najważniejsze zadanie po powrocie – odbudowanie przestrzeni dla najważniejszych relacji. To znacząca część kosztu decyzji o wyłączeniu „z życia” przez rok.

Ale zanim jestem „w podróży” będę przede wszystkim w niej i na tęsknotę zostawię sobie jak najmniej miejsca jak to jest możliwe.

  • Test na siebie nawzajem

Druga nauka na przyszłość – wytrzymaliśmy ze sobą 4 miesiące! Bez innych ludzi dookoła i bez wentyli bezpieczeństwa w postaci zewnętrznych relacji, które koiły i wypełniały deficyty, kiedy była taka potrzeba. Polecamy taki test każdej parze, nieważne jak długo ze sobą jest, my mamy za sobą całkiem solidny staż! To naprawdę nie to samo, co mieszkanie pod jednym dachem… to bycie ze sobą przez 24h na dobę… non stop. Tu nie ma jednej nauki – tu są setki małych lekcji, które sprawiły, że dzisiaj ta perspektywa (24h na dobę non stop) nie jest już dla nas niczym skomplikowanym i możemy razem jechać dalej 🙂

 

2 Odpowiedzi

  1. Iwona Lewandowska
    | Odpowiedz

    Pewnie nigdy nie wybiorę się w taką podróż, a czytam z taką uwagą, jakbym miała już bilet do RPA 🙂 Dzięki Sylwia za wszystkie wyczerpujące, szczere, ale też osobiste relacje z podróży. Właśnie nadrabiam zaległości w czytaniu, bo w pracy sezon ogórkowy nareszcie nastał… Dobrze piszesz, ciekawe rzeczy, myślę, że nawet i książka mogłaby z tego być.
    trzymajcie się, szczęścia na kolejne kilometry

    • syd_ds
      | Odpowiedz

      Wielkie dzięki Iwona! 🙂 Może pomyśl o tym bilecie do RPA? 😉 Pozdrawiamy!

Zostaw Komentarz