Boliwia – bo nie zawsze jest „gorąco” od wrażeń

with 2 komentarze

Boliwia- "letnie" wrażenia z podróży też się liczą

Z długą podróżą jest tak, że nie każdy dzień przynosi spektakularne widoki, ciekawe przygody i dziesiątki wyjątkowych zdjęć. Najczęściej nie jest gorąco od emocji, jest letnio 🙂

Od wyjazdu z Potosi było u nas właśnie letnio, co nie oznacza nudno! Postanowiliśmy przedstawić Wam jedno zbiorcze demo z ostatnich 10 dni w Boliwii, na które składa się pobyt w Sucre, La Paz i Coroico – to ostatnie poza naszym pierwotnym planem, znów zmieniliśmy nieco trasę. 

Boliwijczycy lubią i potrafią się bawić

Boliwijczycy mają w Ameryce Południowej opinię narodu raczej „chłodnego”. Żyją w trudnych warunkach przyrodniczych i klimatycznych, ich kraj jest jednym z najbardziej niestabilnych politycznie i gospodarczo w i tak niestabilnym regionie świata, historycznie nie mają powodów, żeby gringo lubić, to wszystko sprawia, że faktycznie są do „obcych” raczej zdystansowani (w porównaniu z Argentyńczykami czy Chilijczykami). Wydaje się jednak, że w ich przypadku sprawdza się powiedzenie „zyskiwać przy bliższym poznaniu”, bo im dłużej tu jesteśmy, tym bardziej nasza sympatia do Boliwijczyków rośnie.

Nasz pobyt w Boliwii zbiegł się z ostatnim tygodniem karnawału, czyli wielkim świętem w Ameryce Południowej. W Boliwii też obchodzi się go bardzo hucznie. Przez cały tydzień w miastach trwa jedna wielka impreza. Po ulicach przechodzą parady orkiestr dętych i ludzi tańczących w rytm granej przez nie muzyki. Jest głośno, kolorowo, radośnie. Nikt nie narzeka na ten stan rzeczy, a trzeba wiedzieć, że parady potrafią skutecznie zblokować całe miasto. Stoją autobusy, taksówki, samochody… Stoją i czekają 🙂 Nie ma poganiania. Czasami pasażerowie włączają się po prostu do zabawy. Nikt się też nie obraża na oblewanie wodą i pryskanie kolorową pianką.

Mało mam chyba dziecka w sobie, bo prawdę mówiąc naszego Śmigusa Dyngusa nie znoszę, ale tutaj zagryzłam zęby i uśmiechałam się nawet jak dostałam porządną porcją pianki centralnie w twarz. Zresztą ciężko się nie włączyć do zabawy, jak Cię oblewa roześmiana pani w meloniku. Bogdan ma za to w sobie wiele z dziecka i doskonale się wczuł w klimat imprezy w Sucre 🙂 Zużył całe opakowanie karnawałowej pianki i atakował wszystkie dzieciaki w okolicy.

Jedna rzecz mnie zupełnie rozbawiła… Karnawał się skończył w ubiegły wtorek. W niedzielę po środzie popielcowej dotarliśmy do Copacabany, w której zdaje się, że nikt tego nie zauważył 🙂 Impreza ciągle trwa…

Dla wszystkich zainteresowanych obrazami z karnawału w Boliwii - specjalna MEGA galeria: Potosi, Sucre i Copacabana w karnawałowych nastrojach: Boliwia karnawałowo.

 

La Paz – prawdziwa miejska dżungla

O La Paz często można przeczytać, że brzydkie, że brudne, że chaotyczne, że niebezpieczne. Czasem nawet, że w ogóle nie warto tam jechać. Nam się wydaje, że ominięcie La Paz w trasie przez Boliwię byłoby ogromną stratą.

Na tyle, ile miast do tej pory w życiu widziałam, to właśnie La Paz zasługuje w 100% na określenie „miejska dżungla”. Wszystkie nowe jorki, londyny, bangkoki i sajgony będą przy nim tylko dobrze zorganizowanym „przedsiębiorstwem leśnym”. Oto kilka powodów, dla których trzeba La Paz odwiedzić.

  • Po pierwsze: dramatyczne położenie na wysokości między 3600 a 4100 m n.p.m.

    To nie są żarty, ta wysokość daje w kość, o czym już wcześniej pisałam. A tutaj w tych warunkach urosła tkanka miejska, która mieści w sobie prawie 3 mln ludzi (razem z przyległym El Alto).

  • Po drugie: ukształtowanie terenu.

    Najlepiej to zrozumieć wsiadając do kolejki linowej Teleferico i przejeżdżając jej pełną trasę ponad miastem. Ta forma komunikacji miejskiej jest sama w sobie już dość zabawna i oryginalna. Dla nas to zawsze pozostanie sposób na wjazd do górnej stacji narciarskiej, a tutaj ludzie przejeżdżają w ten sposób z dzielnicy do dzielnicy.

    Jadąc Teleferico, ilekroć zbliżaliśmy się do kolejnego ogromnego wzgórza „porośniętego” miastem, wydawało nam się, że to będzie koniec trasy, a tym czasem za tym wzgórzem pojawiała się kolejna gigantyczna przestrzeń, czasami zagospodarowana kilkudziesięcioma wieżowcami, nad którymi później przejeżdżaliśmy kolejką i tak do kolejnej góry… i kolejnej… to miasto się po prostu nie kończy. Kiedy w centrum spoglądasz w prześwit między budynkami, widzisz wielką pionową ścianę… ceglastych budynków. Wygląda to tak dziwnie, tak nierzeczywiście, jakby ktoś zainstalował w tle fototapetę.

  • Po trzecie: to jednak stolica Boliwii

    Warto zwiedzić najważniejszy ośrodek administracyjny, gospodarczy i ekonomiczny kraju. La Paz wydało nam się miastem „bez wstydu”. Bardzo dziki, nieokiełznany, ale jednak silny, dość bogaty w porównaniu z resztą kraju, ośrodek miejski. Dużo ludzi powiedziało nam tutaj „La Paz to nie Boliwia” tak samo, jak u nas się powtarza „Warszawa to nie Polska”. Jakoś mnie to nie przekonuje 🙂 Może nie „cała” Boliwia i nie „cała” Polska, ale jednak ważny, widoczny na zewnątrz, kawałek kraju, który warto zobaczyć, żeby mieć ogląd danego państwa.

La Paz podobało nam się również dlatego, że mamy stamtąd bardzo miłe wspomnienia ze spotkania z Marzeną i Krzyśkiem (Wystraszeni.pl) oraz Magdą i Olą (Migawkizpodrozy.com), z którymi przecięły nam się tam drogi. Super wieczór w gronie pozytywnie zakręconych ludzi zawsze dodaje energii 🙂

 

Coroico – czyli jak w 2h zmienić strefę klimatyczną i krajobraz z dżungli miejskiej na tę prawdziwą

To Krzysiek z Wystraszonych poradził Bogdanowi, żebyśmy pojechali do Coroico, jeśli potrzebujemy chwilę odpocząć od dużych wysokości i chłodnej temperatury. Z La Paz mieliśmy jechać bezpośrednio do Copacabany, ale skoro nigdzie się nam nie spieszy… zmieniliśmy kierunek. Złapaliśmy minibusa za 20bs (ok.12zł), przejechaliśmy ok.100km, zjechaliśmy ponad 2 tys m. w dół i dojechaliśmy w miejsce, które uraczyło nas tropikalnym latem, a pionowe ściany ceglanych budynków La Paz, zamieniliśmy na tak samo pionowe ściany, ale zielonej dżungli. To chyba nas w Boliwii fascynuje najbardziej – niesamowita różnorodność dostępna często tuż „za rogiem”.

Zostaliśmy w Coroico 3 noce, z czego jedną spędziliśmy w ośrodku La Senda Verde, opiekującym się dzikimi zwierzętami odzyskanymi z nielegalnego handlu, głównie małpami, papugami i żółwiami, ale też pojedynczymi sztukami dzikich kotów i niedźwiedzi andyjskich.

Zatrzymaliśmy się tam w domku na drzewie, udało nam się dostać małą zniżkę na ten pobyt, choć nadal jest to droga impreza (około 50USD). Byłam ciekawa tego projektu, więc w ramach dodatkowej „atrakcji” nadwyrężyliśmy nasz budżet.

 Ostatecznie nie wiem, co o tym miejscu myśleć. Na pewno mają dobre intencje, bo te zwierzaki czekał kiepski los albo po prostu śmierć, a tutaj jednak dostają drugą szansę. Całość zorganizowana jest „pod zwierzęta”, nie pod ludzi. Na przykład – to ludzie są w klatkach, a te zwierzęta, które mogą, biegają wolno, nikt ich też nie traktuje jak maskotki, mają żyć w najbardziej dzikich warunkach jak to możliwe. Niestety nie wszystkie są puszczone wolno. Sporo jest uwięzionych w mniejszych lub większych klatkach i wybiegach, trochę jak w zoo. Każdy taki przypadek ma swoje uzasadnienie, ale jednak to nadal więzienie. Boliwijskie prawo podobno zabrania wypuszczania raz trzymanych w niewoli zwierząt z powrotem na wolność. Procedura przystosowania zwierzaka wychowanego przez człowieka do warunków naturalnych jest też bardzo kosztowna i Boliwii na to po prostu nie stać.

W ośrodku pracują wolontariusze, którzy za to sporo płacą. Widać jednak ruch w interesie, pracowników jest sporo, w większości bardzo młodych ludzi i to z całego świata. To mi się w tym programie chyba najbardziej podoba – ich zaangażowanie i dobry sposób na spędzanie wakacji. Robią coś pożytecznego, dużo się uczą, bo mądre zajmowanie się dzikimi zwierzętami wymaga sporej wiedzy, wyrabiają w sobie wrażliwość na dziką naturę, integrują się w bardzo międzynarodowym środowisku, otwierają na innych ludzi – same plusy. A zwierzaki wyglądają na zadbane i dość zadowolone, więc może nie ma co się doszukiwać drugiego dna. W innym scenariuszu miałyby znacznie gorzej.

Wbrew pozorom to ja jestem w klatce 🙂


Tak nam minął czas ostatnio 🙂 Na karnawale i w dżunglach: tej miejskiej i tej zielonej. Z Boliwią żegnamy się nad jeziorem Titicaca, ale o nim już w nowym sprincie, który czas zacząć! Ale zanim podzielimy się z Wami nowym planem - pora na release ze sprintu 4, który opublikuję już niebawem.

2 Odpowiedzi

  1. Aga i Krzysztof
    | Odpowiedz

    Podążamy za Wami krok po kroku i nie możemy sie nadziwić Waszemu podróżowaniu, Z zazdrością i zachłannie oglądamy fantastyczne zdjęcia, więc nie żałucie ich nam. Życząc mnóstwa kolejnych wrażeń pozdrawiamy Aga i Krzysztof

    • syd_ds
      | Odpowiedz

      Dziękujemy 🙂 Fajnie jest wiedzieć, że jest dla kogo pisać i fotografować. Liczymy na spotkanie w naszej przerwie na „przepakowanie się” w pierwszej połowie maja. Odezwiemy się przed wylotem do Polski 🙂 Uściski!

Zostaw Komentarz