Galapagos – najlepsza lekcja przyrody w życiu

with Brak komentarzy

Galapagos – „The story is on the land, not in the water.”

To zdanie, wypowiedziane przez naszego przewodnika na rejsie po Galapagos, oddaje 100% prawdy o tym wspaniałym skrawku ziemi. Historii Galapagos należy bowiem szukać na lądzie i mimo ogromnej radości ze snorklowania z żółwiami morskimi i innymi cudami, to co znajduje się w wodzie, nieważne jak ekscytujące i imponujące, nie tworzy historii tego wyjątkowego miejsca.

Galapagos zwiedzaliśmy na dwa sposoby: najpierw poprzez 1-dniowe wycieczki z Puerto Ayora, największej miejscowości Galapagos, znajdującej się na wyspie Santa Cruz, a potem przemieściliśmy się na wyspę San Cristobal, gdzie również skorzystaliśmy z opcji 1-dniowej wycieczki z Puerto Baquerizo Moreno, drugiego pod względem wielkości miasta na Galapagos. Na drugą połowę pobytu zapakowaliśmy się na statek Eden, który zawiózł nas na zachodni kraniec archipelagu.

Może i jestem już nie pierwszej młodości, może faktycznie już drugiej ;), ale niektóre z marzeń małej dziewczynki pozostały. Nie udało mi się do tej pory zrobić patentu nurkowego (plan na drugą połowę roku 2017), a snorkling do tej pory miałam okazję uprawiać tylko w Chorwacji i Tajlandii. Nie widziałam żadnej rafy koralowej, podwodne życie to dla mnie nadal nieodkryta część świata, ale pływanie pod wodą z żółwiami morskimi to było właśnie takie dziecinne marzenie, które chciałam spełnić, nieważne podczas której młodości. Oby tylko zdążyć przed ostatnią. Galapagos to marzenie spełniło.

Pływanie przy małej wyspie Pinzon w towarzystwie: dziesiątek gatunków kolorowych ryb, kilkunastu żółwi morskich, gigantycznej manty, lwów morskich, a na koniec stada delfinów było trochę jak sen… Dlatego, że to wszystko zdarzyło się dosłownie od razu po wejściu do wody i nie ustało przez kolejne 3 snorklingi w tej okolicy, dlatego, że woda była tak krystalicznie czysta, że widać było wszystko jak na dłoni nawet na odległość kilkunastu metrów w pionie i kilkudziesięciu w poziomie, bo była tak ciepła, że można w niej było siedzieć godzinami (niestety niemożliwe przez limity wyznaczone w regulaminie rezerwatu), bo to było jedyne miejsce, gdzie w trakcie pływania pod wodą było słychać coś więcej niż własny oddech – śpiew delfinów, który zostanie mi w głowie już chyba na zawsze. To zupełnie inne doświadczenie niż słuchanie tego dźwięku z lądu. Pod wodą jesteś w zupełnej ciszy, żadne inne stworzenie nie wydaje dźwięków, tylko delfiny. A poza tym… ten śpiew jest po prostu przepiękny i jest jak najwspanialszy trailer do tego, co następuje potem – widoku stada tych wdzięcznych stworzeń przepływających dosłownie 3m od Ciebie.

Snorklowanie przy wyspie Santa Fe to godzina zabawy w towarzystwie 2 lwów morskich, które były akurat w bardzo rozrywkowym, zaczepnym nastroju. Nie chciały się od nas odczepić i dały taki popis pod wodą, że nigdy nie uwierzę, jak ktoś będzie mnie próbował przekonać, że one nie wiedzą, co to kamera 🙂 Podpływały tak blisko, że można zapomnieć o oficjalnej regule 2m odstępu od dzikich stworzeń na Galapagos, one na pewno jej nie przestrzegały. Tak nieporadne i niezgrabne na lądzie, pod wodą lwy morskie zyskują wdzięk, klasę i nieodparty urok figlarnych rozrabiaków.

San Cristobal ma jeden punkt snorklingowy, którego nie można przegapić – Kicker Rock albo Skała Śpiącego Lwa. Druga nazwa doskonale oddaje kształt ten małej wyspy, niezwykle malowniczej, stromo wyrastającej z wody, która dodaje do pływania w tej okolicy trochę dramatyzmu i stwarza nieco niepokojącą atmosferę. Nie jest tak idyllicznie jak w dwóch pierwszych przypadkach, woda już znacznie chłodniejsza, bardzo głęboka. Widoczność dużo słabsza. W tym miejscu przypomniałam sobie film „Otchłań”, bo w niektórych momentach właśnie jej obraz miałam przed oczami – nieskończoną i wściekle niebieską. W tych okolicznościach przyrody główną atrakcją są… Żarłacze Galaposkie. Tu nie ma żartów, te stworzenia osiągają nawet do 3,3 m długości. Na Wikipedia jest napisane, że ten gatunek zachowuje się agresywnie w stosunku do ludzi i jest niebezpieczny… Przeczytałam to dopiero po tym, jak w Kicker Rock minęło nas w odległości 4-5m całe ich stado. Niektóre miały ponad 2m długości. To były jedyne podwodne zwierzęta, do których nie zanurkowałam. Zamarłam jak je zobaczyłam… Nasz przewodnik z rejsu twierdził jednak, że nie uznaje się na Galapagos żadnych z gatunków występujących tam rekinów za niebezpieczne. Nigdy nie doszło tam do śmiertelnego ataku rekina na człowieka. W całej historii Galapagos zanotowano 4 ataki zakończone poranieniem… No nie wiem. Widok żarłacza parę metrów od Ciebie jest po prostu piorunujący i tyle.

I po tych kilku dniach nieustającej zabawy i skrajnie fantastycznych emocji trafiamy na statek. Tam pada właśnie to zdanie, że historia Galapagos jest na lądzie, nie w wodzie i do momentu pierwszej wycieczki z Rubenem, przyrodnikiem, który uczył nas Galapagos przez 5 dni, nie wiedziałam, o co w tym stwierdzeniu chodzi.

Wyspy Galapagos to nie Malediwy, to nie tajski Phuket ani indonezyjskie Bali. Krajobrazy nie przypominają idyllicznych, wyspiarskich klimatów. Jest surowo. Moim zdaniem to najlepsze słowo, opisujące tamten krajobraz. Karłowata roślinność i powulkaniczne skały częściej przywodzą na myśl pustynię albo stepy niż tropikalne klimaty. Jedynym elementem zgodnym z idyllicznym wyobrażeniem o egzotycznych wyspach są niektóre plaże, których piasek jest biały jak mąka, a woda tak wściekle turkusowa, że aż oczy bolą od tego połączenia barw. Ale tylko niektóre…

Większość ludzi, jadących na Galapagos, chce zobaczyć z bliska Głuptaka Niebieskonogiego i jego godowy taniec. Też miałam go na mojej top liście. Udało nam się zobaczyć to przedstawienie dopiero ostatniego dnia na wyspie North Seymour, która jest pełna głuptaków i fregat, o tej porze roku akurat wysiadujących jajka. 

 

Otwierającą oczy dla mnie informacją było, że to nie jest endemiczny dla wysp gatunek. Można go spotkać również na kontynencie i wszędzie wygląda tak samo. Ważniejsza od bezsprzecznie przezabawnego i niezwykle fotogenicznego głuptaka jest Zięba Darwina. Jej przykład posłużył naukowcom do stworzenia bardzo wyczerpującego opisu przykładu przystosowania gatunku do różnych warunków ekologicznych. Zięba nie jest jednak zbyt fotogeniczna, łatwo ją przeoczyć, bo mała, najczęściej czarna albo szara i jeszcze bardzo ruchliwa.

To, co na Galapagos ważne i co stanowi o wyjątkowości tego miejsca to wszystko to, co pomogło Darwinowi i jego następcom udowodnić teorię ewolucji, a samemu Darwinowi napisać przełomowe dzieło „O powstawaniu gatunków”. Tych kilkanaście wysp zgromadziło na sobie wyraźne przykłady walki gatunków o przetrwanie, ich przystosowania się do tego, co niesie za sobą otoczenie i czego ono wymaga, aby gatunki te mogły trwać. Fenomen tego miejsca to ogromne zróżnicowanie na bardzo niewielkim terenie. Podróżując z wyspy na wyspę, skaczemy między różnymi epokami geologicznymi a tym samym różnymi ekosystemami.

Takim przykładem będą różne podgatunki galapagoskiego Żółwia Słoniowego. Te zamieszkujące wyspy o bujniejszej roślinności mają skorupę w kształcie kopuły, co pomaga im się w tych gąszczach łatwiej poruszać, mają też krótsze nogi i szyję, bo pokarm znajduje się nisko. Te zamieszkujące wyspy suche skorupę mają w kształcie siodła, a nogi i szyja są znacznie dłuższe. Pomaga im to w zadzieraniu głowy wysoko, aby zerwać znajdujący się dużo wyżej niż w pierwszym wypadku pokarm. 

Podobnym przykładem jest właśnie Zięba Darwina. Około 13 gatunków tego ptaszka (ciągle do końca nie wiadomo jak je sklasyfikować, dlatego „około”), występujących tylko na Galapagos różni się kolorem upierzenia, wielkością, ale przede wszystkim – kształtem dziobu, który jest dokładnie taki, jakiego dany gatunek potrzebuje do efektywnego odżywiania się w warunkach swojego zamieszkania. Czasem różnica występuje między dwoma sekcjami jednej wyspy (na Isabela na przykład) i będzie to dokładnie skorelowane z dostępnym pożywieniem. Jeden z gatunków zięby potrafi nawet używać narzędzi do wydłubywania larw spod kory drzew! Małych patyczków albo najczęściej- kolca kaktusa. Takie maleństwo, a potrafi nawet skrócić sobie tego patyka, żeby mu się łatwiej nim pracowało. Specjalizacja jest w tym wypadku niezwykle szczegółowa. Nawet nie zauważałam tego „wróbla”, ale jak poznaliśmy jego historię, stał się najważniejszym, wypatrywanym przez wszystkich bohaterem, ale nie udało mi się zrobić ani jednego ostrego zdjęcia! Porusza się z prędkością światła!

Ciekawa sprawa! Zięby są niby Darwina, ale on nie bardzo się zaciekawił tym ptaszkiem. Przywiózł ze sobą z wyprawy wszystkie odmiany, które znalazł, ale nie zajął się ich dokładnym opisaniem. Przebadał je i opisał ornitolog David Lack dopiero w 1947 roku, co pokazuje tylko jak bogatym w informacje był „materiał” skompletowany przez Darwina oraz w jak wielu dziedzinach i przez jak długi czas służył za przedmiot badań (Darwin zaprezentował zięby w 1837 roku, ponad sto lat przed tym, jak zostały sklasyfikowane i opisane przez Lack’a). To się zresztą ciągnie do dzisiaj, mnóstwo naukowców ciągle pracuje na wyspach, przyglądając się florze i faunie. Jeszcze parę lat temu odkryto tam kolejny nowy gatunek, ślimaka bodajże.

 

Innym bardzo znanym przykładem przystosowania i ewolucji gatunków na Galapagos jest Iguana Morska. Jedyna jaszczurka, która żywi się w morzu, doskonale pływa, a nawet nurkuje na kilka metrów. Ewoluowała z Iguany Lądowej podobno już 8 mln lat temu (nigdy nie pojmę, jak oni to liczą…). To więcej niż wiek najstarszych wysp w archipelagu, więc uważa się, że iguany przywędrowały pierwotnie na wyspy, które już zatonęły (a znajdują się bliżej kontynentu). Aby lepiej im się żyło w takim wodnym otoczeniu, pozyskały umiejętność filtrowania soli z wody morskiej, bo żywią się głównie algami. Sól wytrąca się na skórze zwierzęcia w postaci kryształków, ale też jest wydalana poprzez wydychanie jej przez nos… przypomina kichanie. Co ciekawe – iguany nie mają błony między palcami! Do pływania używają jedynie ogona, który w tym celu, w drodze ewolucji, zmienił nieco kształt. Pod wodą taka iguana wygląda jak pływająca godzilla, daję słowo – osobliwy to widok.

 

Iguana lądowa

Iguany morskie

Moim ulubionym przykładem przystosowania naturalnego jest jednak Kormoran Nielotny. Kormorany, które znałam to ogromne, dostojne ptaki, prezentujące się najlepiej właśnie w locie. Kormoran z Galapagos wygląda… jak niedorozwinięty ptak. Utracił skrzydła, bo na Galapagos ich nie potrzebował. W okolicy żadnych naturalnych wrogów, a pożywienia w wodzie w bród. Z „dawnych czasów” pozostał temu cudakowi jedynie instynktowny odruch suszenia skrzydeł, który w jego wykonaniu wygląda niestety przekomicznie. Komizm zanika w wodzie – spotkałam jednego takiego w trakcie snorklingu i jego sprawność doskonałego pływaka budzi raczej podziw. 

Poza przykładami ewolucji i przystosowania gatunków, Galapagos dostarcza też naukowcom doskonałego materiału do badań geologicznych. To jeden z najmłodszych lądów na ziemi, więc wiele można jeszcze z niego odczytać. Tutaj jednak niewiele zapamiętałam, to bardzo skomplikowana dziedzina nauki. Może mi jeszcze raz mój szwagier geolog trochę poopowiada, to ostatecznie coś w głowie zostanie.

Na Galapagos urzeka coś jeszcze- bezpieczeństwo, którego zwierzęta tam doświadczają i ich zupełny brak strachu przed potencjalnym zagrożeniem. Ogromnie się cieszę, że istnieje takie miejsce na ziemi, gdzie mogą się jeszcze tak czuć. Mimo wielu kontrowersyjnych praktyk człowieka w tym regionie takich jak rosnąca turystyka i rozrastające się miast, mam poczucie, że władze Parku Narodowego i władze Ekwadoru robią niezłą robotę w zachowaniu środowiska naturalnego w dobrej kondycji. Rejsy są mocno limitowane do odgórnie ustalonych programów i godzin wejścia w konkretne punkty archipelagu. Człowiek może zajrzeć jedynie w maleńki odsetek obszaru Galapagos, nawet po uwzględnieniu wszystkich 4 miast. Osiedlić się na wyspach jest bardzo ciężko, nawet Ekwadorczykom, a nawet jak im się uda, na emeryturę muszą wrócić na kontynent. Miasta są względnie czyste, śmieci są segregowane i wywożone z wysp. Widzieliśmy niestety sporo śmieci w wodzie przy San Cristobal, więc nie działa to idealnie, ale jednak to było jedyne takie miejsce na nasz cały pobyt na archipelagu. Kary za naruszenia są wysokie. Przypadkowo spotkany w autobusie przewodnik powiedział nam, że kara za przejechanie iguany to 15 tys. USD… Przewodnik, który pozwolił sobie kiedyś wejść na jedną z wysp ze swoją grupą o 5:30 rano zamiast o 6:00 zapłacił 500 USD grzywny i został skazany na 14 dni darmowej pracy dla Parku Narodowego. Generalnie – szacunek nadzorującym, trzymam kciuki za utrzymanie przynajmniej tego stanu rzeczy, jaki tam widzieliśmy my- najdłużej jak to możliwe. 

PS – Wszystkich ornitologów i innych przyrodników z wykształcenia i z zamiłowania bardzo przepraszam za ignorancję, którą na pewno się w powyższym tekście wykazałam. Chodziło o opisanie informacji, które mnie wyjątkowo zaciekawiły i poruszyły, mogłam się w nich pomylić i coś źle zapamiętać (choć starałam się wszystko zweryfikować), a już na pewno nie zadbałam o odpowiedni kontekst. Nie moja dziedzina, ale przyznaję – okrutnie ciekawa! 🙂

 

Zostaw Komentarz