Hong Kong -ten tygrys nie jest grzecznym kotkiem

with Brak komentarzy

Hong Kong - strasznie głośno, niesamowicie... ciasno

5,5 m kwadratowych własnej przestrzeni to nie jest w Hong Kongu żaden wyjątkowy pech. Tyle mieliśmy do własnej dyspozycji w hotelu na Półwyspie Kowloon i nie jeden mieszkaniec tego miasta żyje tak na co dzień. Trzeba dodać, że w takim pokoju zmieściła się również łazienka. W praktyce oznaczało to, że prysznic braliśmy siedząc na kiblu.

Po pierwszej nocy musieliśmy zmienić pokój i przenieść się z 3go piętra na 5te. Myślę sobie: spoko, pokój będzie może mniejszy, ale dwa piętra wyżej, będzie przynajmniej dalej od ulicy i ciszej. Szybko straciłam wszelkie nadzieje na komfort, kiedy odkryłam, że centralnie przed oknem naszej nowej mikro-sypialni znajduje się estakada…

Nie spotkaliśmy jeszcze na naszej drodze miejsca, które tak cierpi na deficyt przestrzeni. Pierwszy raz w życiu doświadczaliśmy poczucia klaustrofobii idąc ulicą. Gdziekolwiek nie odwrócisz wzroku widzisz beton albo szkło. Hałas odbijający się od ścian wieżowców przy pierwszym zetknięciu się z nim jest prawie nie do zniesienia. Idąc ramię w ramię obok siebie ulicą, trzeba krzyczeć, żeby się porozumieć. W którymś momencie, przeleciał przed nami w odległości może 100m, wielki śmigłowiec – widzieliśmy go tylko, nie słyszeliśmy zupełnie…

To miasto jest jednym wielkim bazarem. Ono oddycha i żywi się wyłącznie handlem. Dziesiątki bazarów, tysiące sklepików, setki markowych salonów, to wszystko wymieszane, zmiksowane jakby ktoś to bez ładu i składu wrzucił w tę niewielką przestrzeń wyspiarskiego miasta. Miejsca jest mało, więc wykorzystane są nie tylko lokale na parterze, handlowo i usługowo jest często i na I i na II piętrze, nawet Mc Donald’s i Starbucks nie wybrzydzają i nie zawsze udaje im się zająć lokal przy samym chodniku. Po sterylnych, oczyszczonych przez komunistyczne władze, miastach Chin lądowych, mieliśmy wrażenie, że trafiliśmy do jakiegoś podejrzanego półświatka, takiego miejsca, które ma sporo za uszami. Powszechne domy uciech cielesnych, bazarki z erotycznymi gadżetami na ulicach, smętne imprezy karaoke niosące w tę niewielką przestrzeń miejskiej studni dźwięki zawodzących „śpiewaków-amatorów”, wszechobecne sznury z suszącą się bielizną… a między tym wszystkim salony Rolexa, Gucci czy Rolls Royce’a. Coś się tutaj nie zgadza…

Hong Kong jest zdecydowanie miastem z największymi kontrastami, jakie mieliśmy okazję odwiedzić. Bogactwo miesza się tutaj ze skrajną biedą. Elegancja z wulgarnością. Piękne warunki naturalne z obskurnym betonem. Nowoczesność z archaicznością.

Wystarczy jednak wyjechać trochę dalej od centrum i okazuje się, że to piękny kawałek świata. Warto poświęcić na HK przynajmniej 3 pełne dni. Bez wycieczki na drugą stroną wyspy Hong Kong i przynajmniej jednego dnia na wyspie Lantau, nie da się w pełni poczuć atmosfery tego miejsca. Można wyjechać stąd i nie wiedzieć, że dookoła rozpościera się jedno z najpiękniejszych kawałków wybrzeża chińskiego. Nie da się go zobaczyć z poziomu chodnika wijącego się pomiędzy betonowymi ścianami, wysokimi na kilkadziesiąt, a czasem nawet i kilkaset metrów.

Ale tak naprawdę w Hong Kongu jest jedna, jedyna najważniejsza rzecz do zrobienia – należy obowiązkowo wjechać na Wzgórze Wiktorii i zobaczyć to miasto z góry. CNN umieściło panoramę Hong Kongu widzianą z tego właśnie miejsca na szczycie rankingu najpiękniejszych panoram miejskich na świecie, wyprzedziła nawet Nowy York. Spędziliśmy na wzgórzu kilka godzin, patrząc na tę przedziwną tkankę miejską o różnych porach dnia i najpiękniej jest tuż przed zachodem słońca. Miękkie światło łagodzi trochę ostry i porywczy charakter tego azjatyckiego tygrysa 🙂

Zostaw Komentarz