Sprint 13 – „Chiński zawrót głowy” – zakończony!

with Brak komentarzy

Pierwszy chiński sprint już za nami!

Dwa tygodnie prawdziwej podróżniczej przygody. Dwa tygodnie bezustannych wyzwań. Zdecydowanie najtrudniejszy do tej pory czas pod kątem organizacji w całym projekcie Zwinnie Przez Świat.

6 miesięcy w podróży zapisały na naszym koncie niezliczone doświadczenia oraz nowe umiejętności radzenia sobie w różnych, innych niż zwykle, sytuacjach. To pozwoliło nam stworzyć swoistą rutynę w tej „koczowniczej” rzeczywistości, a ona z kolei wiąże się z rozleniwieniem i utratą czujności, a może nawet wrażliwości na „nowe”, które nas po Afryce ogarnęły. I to właśnie Chin nam trzeba było, żeby się tych niepokojących symptomów szybko pozbyć! Tak, jakby ktoś nami silnie potrząsnął. Jakbyśmy dostali porządnego kopa w tyłek.

Pekin to było doskonałe otwarcie dla chińskiej części naszej tegorocznej podróżniczej przygody. Po 2 miesiącach w buszu i na pustyni, przenieśliśmy się w ludzkie mrowisko. Z zupełnej ciszy wskoczyliśmy w miejski, ogłuszający hałas. Zamiast czystego powietrza sawann zaczęliśmy wdychać szary, nieprzezroczysty smog. Z życia w rytmie od wschodu do zachodu słońca musieliśmy się przestawić na tryb miasta, które wydawałoby się- nie zasypia nigdy.

Dopadł mnie w Chinach problem z zasypianiem, a to dla mnie bardzo nietypowe, zwykle zasypiam w 5 minut. Najpierw zrzucałam to na jet lag, ale jak po 4 nocach nie było wcale lepiej, ale gorzej, zaczęłam analizować problem. Miałam wrażenie, że to jakiś stres, że coś mnie męczy, może w związku z pozostawionym gdzieś daleko domem, albo pracą. Ale dzisiaj, jak zaczęłam pisać ten tekst coś sobie przypomniałam.

Nasza znajoma podróżniczka opisywała nam przy jednym z naszych paru spotkań w tym roku swoje wrażenia z Indii. Mówiła, że tak nią to miejsce zawładnęło, tak silnie potraktowało przeróżnymi bodźcami, że jak się kładła spać, to po zamknięciu oczu, widziała te obrazy, które się działy w ciągu dnia. Nie chciały zniknąć, wracały i nie pozwalały wyciszyć myśli. To właśnie to mnie dopadło! Zachorowałam na Chiny! Dobra wiadomość – to przechodzi. Jak na wszystko tak i na to również, można się uodpornić. Chociaż… wiecie co? Wcale nie jestem taka pewna, czy to dobra wiadomość…


 

User Story 1

Jako ta, która zakazów co do zasady nie lubi ;), chciałabym zwiedzić „Zakazane miasto” w Pekinie, żeby poczuć potęgę Cesarstwa Chińskiego i zacząć wczuwać się w historię tego kraju.

Realizacja

Zakazane Miasto to wizytówka Pekinu, a i całych Chin również. Obeszliśmy kompleks dokładnie, nogi nas rozbolały jak należy, szczególnie, że przez poprzednie 2 miesiące woziliśmy się na wygodnych siedzeniach Transformersa.

Wydaje się, że ten zabytek był czymś na kształt znaku ostrzegawczego, dawanego nam przez Chiny – będzie mocno! Będzie monumentalnie, spektakularnie, bezkompromisowo. Bądźcie dzielni! 🙂

Jeśli nie czytaliście relacji z Zakazanego Miasta i Pekinu, znajdziecie ją tutaj:

Demo - Pekin

Story Points:

Plan: 5SP/ Realizacja: 5SP

User Story 2

Jako łakomczuch pełną parą chciałabym skosztować kaczki po pekińsku w Pekinie, żeby zobaczyć, czy smakuje tak samo dobrze jak w China Town w Londynie.

Realizacja

Na degustację kaczki w Pekinie się przygotowałam to znaczy skorzystałam z Trip Advisora (czego w Azji co do zasady się nie robi, bo lepiej jeść, gdzie jedzą inni ludzie – im tłoczniej, tym lepiej). Kaczka po pekińsku jest jednak daniem restauracyjnym, ciężko ją dostać w stoiskach na ulicy, małych barach i jadłodajniach, w których się tu zwykle stołujemy, więc poszukałam restauracji, która z niej słynie. Padło na ten lokal.

Kaczka była przepyszna, ale co ciekawe, zupełnie inna niż ta, podawana na londyńskim Soho. Kaczka po pekińsku w Pekinie jest miękka i soczysta, skórka bardzo delikatna, rozpada się w ustach jak pergamin, bardzo chrupka. Kucharz kroi kaczkę w cieniutkie plasterki na oczach klientów. Podawana jest tak samo jak w Londynie z naleśnikami ryżowymi, śliwkowym sosem, ogórkiem i dymką. Dostaliśmy do tego jeszcze ostrą pastę czosnkową i dwa dodatki, które nie mam pojęcia czym były, bo obsługa ani słowa po angielsku.

Kaczka po pekińsku w Londynie jest spieczona na wiór i w całości bardzo krucha. Nie jest krojona, ale „rozdrabniana” na wiórki.

Obie wersję są bardzo smaczne, ale jeśli szukać autentyzmu to musi przecież wygrać Pekin 🙂

Story Points:

Plan: 2SP/ Realizacja: 2SP

User Story 3

Jako kolekcjonerka najpiękniejszych krajobrazów na świecie, chciałabym obejrzeć Wielki Mur Chiński, aby powiększyć tę listę o niezaprzeczalnie jeden ze światowych highlightów.

Realizacja

Wielki Mur Chiński trzeba zobaczyć. Nie jest to ten sam fenomen, co Machu Picchu, mimo że znajduje się z nim równorzędnie na liście 7 nowych cudów świata. Jeśli stworzyć skalę dla wrażenia, które wywołują te obiekty i miałaby ona mieć wartości od 1 do 5, to dla Machu Picchu dałabym maksymalną ocenę, a dla Chińskiego muru 3+. Pamiętając przy tym, że oceniam najwspanialsze cuda tej planety, porównując je wzajemnie! Wydaje mi się, że bardzo dobrą opcją jest podziwianie Wielkiego Muru właśnie w Mutianyu tam, gdzie my się wybraliśmy. Ludzi mniej, dobra dostępność i co najważniejsze – miejsce przepiękne krajobrazowo, a to jest w przypadku Wielkiego Muru bardzo istotne. Bo dopiero połączenie pięknego krajobrazu z tą wijącą się po górach budowlą daje efekt, a nie ona sama.

Zadanie dowiezione w całości! 8SP w pełni zasłużone.

Zdjęcia i trochę praktycznych podpowiedzi znajdziecie w tym wpisie:

Demo - Wielki Mur Chiński

Story Points:

Plan: 8SP/ Realizacja: 8SP

User Story 4

Jako osoba przecież dość cnotliwa ;), chciałabym odwiedzić świątynię Konfucjusza w Pekinie i przy okazji lepiej poznać założenia jego filozofii.

Realizacja

Założenia filozofii Konfucjusza najlepiej się poznaje w Chinach na ulicy, w codziennym życiu, wcale nie w jego świątyniach.

Taka historia:

Miejscowość Wudangshan, idziemy sobie ulicą i trafiamy na przejście dla pieszych. Stoimy chwilę, ale światło czerwone nie chce się zmienić, a samochodów żadnych, więc ruszamy. Po drugiej stronie zatrzymuje nas młody chłopak z bardzo zaciętą, zdeterminowaną miną. Na ramieniu ma czerwoną opaskę z gwiazdą, znak czegoś na kształt służby cywilnej, sporo ich na mieście, pilnują szeroko rozumianego porządku… Coś podejrzewam, że może chłopakowi chodzić o to czerwone światło, ale on nie może się wysłowić, widać, że angielski nie jest jego mocną stroną, strasznie się męczy, ale nie ustępuje. W końcu daje radę i stanowczo nas informuje: „You must stop, when brown and go, when blue.” (pol: "Musisz stać, jak brązowe, a iść jak niebieskie.") Czyż nie piękne? Pokiwaliśmy głowami, że rozumiemy, że następnym razem zrobimy dobrze. Chłopak pożegnał nas bardzo z siebie zadowolony.

 

I jeszcze jedna:

Kupujemy sobie z Bogusiem po chińskim smartfonie (postanowiłam po 10 latach wziąć z ajfonem rozwód!). W Szanghaju z angielskim już znacznie lepiej, a w salonie firmowym Xiaomi, zorganizowanym na wzór i podobieństwo Apple Store’ów, większość obsługi mówi nawet płynnie. Po opłaceniu rachunku, odebraniu sprzętu, oczekujemy na rachunek, ale okazuje się, że jest awaria i problem z jego wydrukowaniem. Chłopak z obsługi zaczyna nas przepraszać, znów z maksymalnym zaangażowaniem tłumaczy, że jak się nam coś z telefonem stanie to w Szanghaju jest serwis, który w ramach gwarancji zawsze nam telefon naprawi. Mówimy mu, że my z Szanghaju zaraz wyjeżdżamy, że telefony będą użytkowane w Polsce. W odpowiedzi na to chłopak powtarza, że nie wspierają sprzętu za granicą, ale jak nam się coś z telefonem stanie, to w Szanghaju jest serwis, który w ramach gwarancji zawsze nam telefon naprawi. Jeszcze raz powtarzam, że to dla nas mało ważne, bo.... itd. , a on na to, że jak się nam coś z telefonem stanie, to… itd. 🙂 Daje mi nawet wizytówkę serwisu w Szanghaju. A potem zaczyna jeszcze, że jakbyśmy mieli jakieś pytania… i w tym momencie Bogdan mu przerywa i mówi: „Yes, yes, we will then immediately go to Shanghai” 🙂 (pol: "Tak, tak, udamy się wtedy niezwłocznie do Szanghaju."). Żartu nie poczuł, jeszcze raz nas zapewnił o świetnym wsparciu sprzętu w Szanghaju i tak się pożegnaliśmy. Znów – był z siebie bardzo zadowolony.

Co łączyło obu tych młodzieńców? Bardzo się starali!!! Wypełnili swój obowiązek! Nie ustąpili mimo oczywistych trudności. A, że efekt średni…? Nie od nich to zależało.

Duże poczucie obowiązku przy jednoczesnym braku konieczności zamartwiania się o efekty swojej pracy są oczywiście tylko jednym z wielu założeń filozofii Konfucjusza. I pewnie nie najważniejszym. Ale bardzo je „polubiłam”, bo łatwiej mi zrozumieć to, co nas codziennie tu spotyka. Nie denerwuję się, przyjmuję z cierpliwością i co najważniejsze – szanuję.

PS. Mam nadzieję, że to dobitnie wyrażone zapewnienie o doskonałym serwisie Xiaomi w przypadku awarii telefonu nie jest przepowiednią odnośnie jego jakości 😉

 

Story Points:

Plan: 2SP/ Realizacja: 2SP (nawet przećwiczone w praktyce! 😉 )

User Story 5

Jako ta, która czasem lubi się bardzo zdziwić, chciałabym zobaczyć Terakotową Armię pod Xi’an, żeby ujrzeć jeden z najbardziej niezwykłych grobowców świata.

Realizacja

O Xi’an napisałam osobny wpis, bo pokochaliśmy to miasto serdecznie. Nie będę się już więcej na jego temat rozwodzić. Jeśli będziecie planować kiedyś podróż po Chinach, Xi’an po prostu MUSI być na Waszej liście. Warte każdego wysiłku i każdej ceny.

User story było trudne, 13 SP nie bez powodu! 🙂 Dowiezione z pełną satysfakacją!

Jeśli jeszcze nie czytaliście, zapraszam do relacji z Xi’an, którą znajdziecie tutaj:

Demo - Xi'an

Story Points:

Plan: 13SP/ Realizacja: 13SP

User Story 6

Jako miłośniczka wielkich, nowoczesnych metropolii, chciałabym odwiedzić Szanghaj, żeby poznać tę nowoczesną twarz Chińskiej Republiki Ludowej.

Realizacja

Kiedy wyszliśmy z pociągu na dworcu kolejowym w Szanghaju, zatkało mnie. Zamurowało zupełnie. Bo gdy Chiny rzucają na kolana cały świat, jeśli chodzi o skalę i rozmiar we wszystkim, czego się dotykają, to Szanghaj rzuca na kolana Chiny.

25mln mieszkańców, to 2/3 całej populacji naszego kraju! Potężna, ogromna metropolia, która w swoją misję ma wpisane „imponować nowoczesnością”. Szybkie pociągi przecinające miasto z każdej strony, doskonale zorganizowane, sprawne, niedrogie i czyste metro, potężne przestrzenie i szerokie arterie miejskie, kilkupiętrowe wiadukty, mieniące się neony na nowoczesnych budynkach i ogromne wieżowce… wśród nich 2. najwyższy wieżowiec świata – Shangai Tower, 632m wysokości, wyprzedzony w tej dość absurdalnej światowej konkurencji jedynie przez Burj Khalifa w Dubaju.

Pod kątem urbanistyki i nowoczesnej architektury – najwspanialsze miasto, jakie do tej pory widziałam. Wywiera piorunujące wrażenie, większe niż Singapur czy Nowy Jork. Tylko niestety duchowo jest raczej wydmuszką. Komunistyczne państwo w prawdzie dopuściło tutaj wydawało by się wszystkie dobroci zachodniego świata. Starbucks się ściele gęsto jak nigdzie (w centrum poszczególne kawiarnie potrafi dzielić 100 metrów), jest wypasiony Apple Store, a nawet Disneyland! Centra handlowe rzucają na kolana, a przy moim podróżniczym imidżu sprawiają, że wstyd mi do nich zaglądać, taki tam luksus i blichtr. Jednego jednak chińska władza nie zaaplikowała – wolności myśli i idei. Bez tego to miasto nigdy mentalnie nie prześcignie zachodnich metropolii takich jak Londyn, czy Nowy Jork, nieważne jak wysokie budynki będzie budować. Kiedy otrzeźwiałam po pierwszym upojeniu tym cudem, kiedy sobie uświadomiłam, gdzie dokładnie jestem to, mimo że stałam na platformie widokowej 119 piętra Shanghai Tower, entuzjazm mocno opadł.

Do Szanghaju wrócimy jeszcze na 2 dni, więc pojawi się jeszcze na blogu w następnym sprincie.

Story Points:

Plan: 3SP/ Realizacja: 3SP

User Story 7

Jako miłośniczka miast i wielkich i małych chciałabym odwiedzić Zhouzhuang, chińską wenecję, żeby odpocząć chwilę od zwiedzania monumentalnych zabytków i wielkich miast.

Realizacja

Nie dotarliśmy tam jeszcze! Zamiast tego jednak, odwiedziliśmy dwie dodatkowe miejscowości w drodze do Szanghaju, więc punkty nam zaliczam, a to User Story przenosimy na następny sprint.

Story Points:

Plan: 3SP/ Realizacja: 0SP ale 3SP dowiezione w "zastępnikach" 🙂

W drodze do Szanghaju zajrzeliśmy do Wudangshan, aby odwiedzić taoistyczny zespół świątyń i klasztorów, jak wiele takich w Chinach, wpisany na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Miejsce bezsprzecznie urokliwe, choć nie trafiliśmy z pogodą, więc nie widzieliśmy go w pełnej krasie. Pokonaliśmy jednak przy tej okazji tysiące schodów, po czym zakwasy w łydkach zostały nam na następne 5 dni – oficjalnie najsilniejsze zakwasy, jakich nabawiliśmy się w tym roku. Wudangshan jest ojczyzną Tai Chi, spotkaliśmy nawet pod świątyniami parę grupek z okolicznych szkół, trenujących tę piękną sztukę walki.

Jeszcze jeden przystanek zrobiliśmy w Wuhan, które znów oczarowało mnie kulinarnie (Bogdan jakoś nie uległ jego urokowi, nie trafił w smaki tym razem). Ja objadałam się tam ich lokalną kulinarną dumą - „Hot dry noodles”, czyli makaronem o bardzo oryginalnej, suchej teksturze w pysznym sezamowym sosie, pałaszowanym powszechnie na ulicach miasta w ramach śniadania. A to wszystko nad rzeką w skali makro – przeogromną Jangcy.

36 SP - tyle punktów mieliśmy dowieźć w tym sprincie

36 SP - tyle ostatecznie dowieźliśmy

100% - done! 🙂


Plan był ambitny, ale wykonaliśmy go w całości! Ani jednego punkcika sobie nie odpuściliśmy. To nie były miłe dwa tygodnie. To były dwa tygodnie, które się liczą, a to znacznie lepsze 🙂 Plan na następne 2 tygodnie w głowie już jest! Do dzieła zatem - planujemy na blogu już niedługo.

Zostaw Komentarz