Top nr.3 - Goryle górskie
Są tylko 3 kraje, gdzie można je jeszcze spotkać i wśród nich jest właśnie Uganda i jej Nieprzeniknione Lasy Bwindi. Zgodnie z danymi WWF populacja goryli wynosi 880 osobników i szczęśliwie w ciągu ostatnich 10 lat wzrosła. Ich jedynym wrogiem jest człowiek - kłusownictwo, choroby przez niego przenoszone i utrata naturalnych siedlisk. Niepokojące są również plany koncernów naftowych, które chciałyby wydobywać ropę naftową na terenie parku narodowego Virunga, w części znajdującej się w granicach Demokratycznej Republiki Konga.
Goryle górskie były punktem kulminacyjnym naszej 10dniowej wyprawy do Ugandy, a prawda jest taka, że w osobistym rankingu najlepszych przeżyć z podróży, bezsprzecznie zajmują u mnie pierwsze miejsce. Ciekawa jestem czy coś z naszego projektu „Zwinnie Przez Świat 2017” zdeklasuje te piękne olbrzymy, ale póki co Goryle dostają ode mnie własnego posta i pełen opis tej przygody, który znajdziecie poniżej. Zapraszam!
Pobudka o 4:30 rano nad pięknym jeziorem Bunyoni i ładujemy się do łodzi. Całkiem fajne przeżycie taki rejs po usianym wyspami jeziorze przy świetle wyłącznie księżyca i paru latarek. Docieramy na ląd, do samochodów i w drogę. Trasa zajmuje nam około 2-3 godziny. W między czasie robi się jasno. Wjeżdżamy w góry, a krajobraz po prostu zachwyca. Poranne mgły otulają wściekle zielone wzgórza. Przepięknie!
Docieramy do bazy, gdzie rozpoczyna się tropienie goryli. Nasza 15osobowa grupa zostaje podzielona na dwie mniejsze – będziemy podchodzić dwa różne stada. Chwila wprowadzenia od przewodników, co można, czego nie. Główne zalecenie – trzymamy się 7 metrów od zwierząt. Żartem zawsze przez wszystkich powtarzanym jest: skąd goryl wie ile to jest 7 metrów?
Przed nami wyruszyli „tropiciele”, którzy mają za zadanie znaleźć stado i przekazać nam informację, gdzie się mamy kierować. Zaczynamy trekking. Szybko zdajemy sobie sprawę, że kondycyjnie łatwo nie będzie. Po fakcie parę osób się przyznało, że już po kilkunastu minutach mieli ochotę poczekać w krzakach (ja też byłam w tej grupie). Nie jest łatwo. Po około godzinie docieramy do bardzo ciężkiego kawałka. Pionowa ściana, zarośnięta gęstym lasem. Tak gęstym, że prześwitu nie ma zupełnie, a jeden z przewodników robi nam drogę maczetą. Trochę pomaga, ale i tak rośliny oplatają Ci nogi. Leżę w błocie co któryś krok. Jest trochę śmiechu, bo ciągle ktoś ląduje na dupsku, wszyscy uwaleni błockiem po szyję, ale dostajemy sygnał, że zbliżamy się do stada, więc o motywację łatwo. W którymś momencie ktoś z przodu krzyczy –„Droga się skończyła!” Myślę sobie: „Jaka niby droga?! To do tej pory była jakaś droga?”. Ciężko uwierzyć, ale dżungla stała się jeszcze gęstsza, a trasa bardziej pionowa. Po ponad 2h marszu, docieramy do stada. Mamy szczęście spotkać wszystkich: samice, młode no i oczywiście Silver Back’a.
Coś niezwykłego. Zwierzęta są ogromne, naprawdę budzą respekt. Mają twarze, różne rysy – jak ludzie. Spokojne, totalnie zrelaksowane. Teren jest dość trudny, na wzgórzu i mocno zarośnięty, więc przewodnicy pozwalają nam podejść bardzo blisko. Stoimy 2m od samca. Zasłaniają go trochę gałęzie, więc męczymy się ze zrobieniem ostrego zdjęcia. Wtedy jeden z przewodników machnął gorylowi przed nosem maczetą i wyciął kilka gałązek! Goryl trochę się zirytował, coś burknął do przewodnika, a ten w dokładnie tym samym języku mu odpowiedział. Zero agresji, pogadali sobie i tyle. Spędzamy z nimi przepisową godzinę. Staram się nie patrzeć na nie tylko przez obiektyw, trochę obserwuję, napawam się tym widokiem. Myślę sobie – jakim łajdakiem trzeba być, żeby chcieć te cuda mordować…?
Przewodnicy dają znak, że musimy się zbierać, bo zaraz zacznie padać. Biegiem docieramy do plecaków pozostawionych kawałek od goryli, ubieramy peleryny od deszczu i ruszamy w drogę powrotną.
Miałam wcześniej nadzieję, że będziemy iść inną trasą, że nie będziemy się wspinać na tę ścianę z powrotem… ale tak się nie stało. Wracamy dokładnie tym samym szlakiem. Jeśli wcześniej wydawało mi się ciężko schodzić, to wspinaczka z powrotem okazuje się wyzwaniem totalnym. Błoto po kostki, deszcz jakby ktoś non stop lał na ciebie wiadro wody. Pada tak prawie całą naszą drogę powrotną.
Nogi coraz bardziej zmęczone. Czuję że docieram do granic swoich możliwości. Robimy sobie przerwę i zjadam małego banana – dostaję speeda jakbym odpoczęła przynajmniej 2 godziny. Docieramy w końcu do mety zupełnie przemoczeni, uwaleni po pas błotem. Tuż przed końcem marszu, zastanawialiśmy się jak tam poszło drugiej grupie. Czy droga tak samo ciężka, ile goryli widzieli itd. Zachodzimy na miejsce, zaczyna świecić słońce, więc rozkładamy przemoczone ciuchy na trawie, czekamy na kolegów. A oni… podjeżdżają do nas samochodami, suchutcy, czyściutcy! O co chodzi?!Okazało się, że trasę mieli o połowę krótszą, wyraźnie mniej wymagającą i zdążyli wrócić przed deszczem do samochodów. Goryli widzieli więcej niż my. No cóż… Ostatecznie nie żałujemy, bo jest co wspominać 🙂
Zostaw Komentarz