Top nr.4 - Piesze safari nad jez. Mburo i w Parku Królowej Elżbiety
Jest tylko kilka parków narodowych w Afryce, gdzie można zwiedzać pieszo. Mieliśmy okazję zbliżyć się do dzikich zwierząt bez ochrony samochodów 2 razy.
Pierwsze safari zaplanowane jest w parku nad jez. Mburo. Bardzo mały rezerwat, ale ma sporo gatunków zwierząt. Wychodzimy praktycznie o świcie. Docieramy na sawannę, jak wstaje słońce. Światło jest niesamowite!
Jako pierwsze spotykamy guźce. Jak się potem przekonaliśmy, są praktycznie wszędzie. Bardzo ciekawskie i śmieszne. Już zawsze będą się kojarzyć z Pumbą z Króla Lwa. Przezabawnie zasuwają na kolanach, żeby sobie wygodniej skubać trawę.
Zaraz potem widzimy duże stado bawołów. Robię zdjęcia teleobiektywem i jak widzę je w wizjerze aparatu z bliska, aż mnie ciary ze strachu przechodzą. Mega straszne zwierzęta! Pełen respekt. Staram się nie zbliżać do stada, bo wszystkie bawoły gapią się na nas z nietęgą miną.
Idziemy dalej – zwierząt robi się coraz więcej: zebry, impale i inne gatunki antylop, mnóstwo ptaków – cudnie! 🙂 A między nami i nimi – żadnych granic.
Drugie safari miało być właściwie krótkim spacerem z wykładem odnośnie tropienia dzikich zwierząt. Odbyło się na terenie Parku Królowej Elżbiety. Zaczęło się bardzo niewinnie. Pani przewodnik nie bardzo miała ochotę z nami iść. A to, że deszcz będzie zaraz padał, a to, że zwierzęta pewnie nad jeziorem i żadnych nie spotkamy i będą tylko ptaki. My twardo – niech będą ptaki! Idziemy. Nie biorę aparatu, bo deszcz i wygląda na to, że nie będzie zbyt ciekawie.
Przez pierwsze 15 min faktycznie nudy straszne. Naszej pani przewodnik nie bardzo się w ogóle chce nam cokolwiek opowiadać. Docieramy na pas startowy lokalnego lotniska dla awionetek. Otwarta przestrzeń. Jakieś 200-300 metrów od nas – stado bawołów. Dwie koleżanki mają czerwone peleryny od deszczu. Nie wiem, czy to przez to, czy po prostu obcy zapach, bawoły się irytują i zaczynają trochę podchodzić w naszą stronę. Staramy się wycofać, żeby je uspokoić, koleżanka z czerwoną peleryną chowa się za mną, bo ja przepisowo w barwach maskujących. Wygląda na to, że się udało, kierują się w drugą stronę Pytamy Panią przewodnik: „Co należy zrobić, jak szarżuje na Ciebie stado bawołów?”. Ona na to: „Należy się położyć płasko na ziemi”. OK – myślę, fajnie – dobrze wiedzieć na wszelki wypadek.
Daleko, daleko od nas, dostrzegamy słonie. Zaczynają przechodzić przez pas. Stado 11 słoni! Jeden za drugim, również młode trzymające trąbą ogon mamy. Niesamowity widok! Jak pocztówka z Afryki. Żałuję, że nie mam aparatu.
Rozanieleni widokiem słoni, odwracamy się w lewą stronę i niespodzianka – jeden, samotny bawół, blisko nas, wydaje okrzyk jak byczek Fernando i rusza biegiem w naszą stronę!!! Staram się nie panikować. Pani przewodnik ma przecież broń, zaraz wystrzeli w powietrze – będzie dobrze. A ona – stuka tylko w ten swój karabin, bawół ani myśli reagować, widzę jej totalnie przerażoną minę i robi się niemiło. Co więcej – nasza pani przewodnik zaczyna po prostu… uciekać! Jako pierwsza! Patrzymy na siebie zdziwieni i w końcu ktoś daje hasło: „Spie….y!!!!”. Jaki to był bieg! Dwa dni po wspinaczce u goryli, zakwasy w udach jak cholera. Bawół wcale nie chce odpuścić! Co się odwracam, on ciągle biegnie. Koleżanka w trakcie biegu zrywa z siebie czerwoną pelerynkę. Już nie żałuję, że nie targam swojej ciężkiej lufy. Bawół zbliżył się do nas na jakieś 50 m, po czym łaskawie skręcił w krzaki i zniknął. Na wszelki wypadek przebiegliśmy jeszcze dodatkowy kawałek, żeby nas nie zaskoczył z drugiej strony. Ale emocje… Przerażeni byliśmy TOTALNIE.
Po fakcie prawie płakaliśmy z ulgi i śmiechu. Jak to możliwe, że tak kiepsko zapowiadająca się godzina kończy się tak dramatycznie? Po tym pierwszym doświadczeniu z Afryką już wiem, że tam to całkiem normalne, że nic nie jest "normalne". 🙂
Zostaw Komentarz